„Te kilkanaście sekund, to był najgorszy moment tej nocy” – trzęsienie ziemi we Włoszech

Dwa dni temu w środkowych Włoszech doszło do trzęsienia ziemi, drugiego w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Pierwszy wstrząs miał epicentrum obok miasta Macerata w regionie Marche, gdzie studiuje i mieszka wronczanin Tomasz Moliński, który na swoim Facebooku opublikował relację ze swoich przeżyć z tego dnia.

Region Marche w środkowych Włoszech był dwa dni temu na ustach całego świata. 26 października nastąpiło tam trzęsienie ziemi, o wiele mniejsze niż to przed dwoma miesiącami, które pochłonęło blisko 300 ludzkich istnień. Seria wstrząsów miała miejsce w tym samym rejonie co ta z 24 sierpnia. Tym razem na szczęście nie było ofiar śmiertelnych. Studiujący w miejscowości Macerata Tomasz Moliński napisał „Raport z trzęsącego się miasta”, gdzie dzieli się swoimi przeżyciami z wydarzeń z 26 października.

 

Macerata miała wczoraj (26.10 – przyp.red.) swoje pięć minut. Nazwę miasta odmieniano w mediach przez wszystkie przypadki (może dzięki temu nie usłyszę już nigdy pytania “Macerata? A gdzie to jest?”). Tak się składa, że mogę Wam przedstawić relację z pierwszej ręki na temat tego, co tu wczoraj zaszło.

***

Pierwszy wstrząs miał miejsce o 19:11. Byłem akurat na zajęciach, które profesor przeciągał znacząco ponad wyznaczony czas. O tej porze nikt go już nie słuchał. Senna wykładowa atmosfera sprawiła, że w momencie wstrząsu byłem zupełnie nieobecny duchem, przez co nie od razu zorientowałem się, że coś się dzieje. Dopiero po kilku sekundach trzęsienia pojąłem, że to nie złudzenie wywołane zmęczeniem i nudą, lecz coś rzeczywistego. Pierwsza myśl: to pewnie nic poważnego, bo to chyba jeden z takich rejonów świata, w których takie wstrząsy są czymś powtarzalnym. Przecież nic się wokół nie waliło. Po prostu świat przede mną kołysał się tak, jak kołysze się obraz po zejściu z karuzeli lub przy próbie uśnięcia po wypiciu zbyt wielu kieliszków wódki.

Próbując złapać wzrok innych osób, zauważyłem, że jedyny włoski student, który był w tym czasie na zajęciach, rzucił się pod ławkę. A był to chłopak, który nieustannie rozgląda się po sali, wesoło uśmiechając się do wszystkich, ciągle ciesząc się bez powodu. Typowy śmieszek. W tej chwili na jego twarzy zobaczyłem strach i szok. A strach malujący się na twarzy wiecznego śmieszka robi dużo większe wrażenie niż strach zwykłych osób. Momentalnie zrozumiałem, że takie figle natury – nawet w tym regionie świata – nie są czymś normalnym. Zerwałem się na nogi, jednak nim zdążyłem zrobić cokolwiek innego, wstrząs minął. Profesor zaczął się śmiać i… kontynuował wykład – jak gdyby nic się nie stało. Ciągnął coś jeszcze przez 2 minuty, a kiedy w końcu nas puścił, to nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony ten spanikowany, chowający się pod ławkę Włoch, a z drugiej profesor, którego trzęsienie w ogóle nie zbiło z tropu.

To co zobaczyłem po wyjściu z uczelni tylko wzmocniło moje zmieszanie – wielu mieszkańców wyszło na ulicę, każdy gdzieś dzwonił lub pisał coś w telefonie. Ale nie było widać strachu. Duże pobudzenie – owszem, ale nie nerwy. Część ludzi wciąż siedziała w kawiarnianych ogródkach, a ratownicy z karetki, którą akurat mijałem, opowiadali sobie dowcipy.
Wróciłem do mieszkania, po drodze cały czas widząc ludzi rozmawiających pod drzwiami swoich domów. Gdy podłączyłem rozładowany telefon do ładowarki, okazało się, że wszyscy w sieci piszą o trzęsieniu. Dopiero w tym momencie zrozumiałem, że jednak stało się coś poważnego. Zdecydowałem się wrócić do miasta i zasięgnąć języka. Pospacerowałem pół godziny, zaczęło padać, więc Włosi zgromadzeni przed budynkami pochowali się do mieszkań. Zrobiłem to samo. Mimo wszystko nic jeszcze nie wskazywało, że sytuacja jest tak poważna.

***

Zabrałem się za odpisywanie na wiadomości z Polski, uspokajając, że wszystko jest w porządku i właśnie wtedy zatrzęsło się po raz drugi. W jednej chwili ze stołu pospadały jakieś butelki. Z kuchni dobiegał dźwięk talerzy podskakujących na metalowej suszarce do naczyń, a z korytarza krzyki, trzaskanie drzwi i tupot stóp. Tym razem nie było wątpliwości, że jest groźnie. Wyrwałem telefon z ładowarki i wybiegłem z mieszkania, nie dbając o zamknięcie drzwi, ani o nic innego. Te kilkanaście sekund, kiedy zbiegałem z czwartego piętra, to był najgorszy moment tej nocy. Widok sąsiadów wybiegających w popłochu z budynku – rodziców krzyczących coś do dzieci, staruszków w piżamach, kompletnie s p a n i k o w a n y c h ludzi – przerażał. Ten drugi wstrząs trwał dłużej od poprzedniego; myślę, że ponad minutę. Niesamowita była atmosfera strachu, która panowała na ulicy. Ktoś płakał, ktoś coś wołał, ktoś gdzieś biegł. Od tego momentu wszystko wokół działo się bardzo szybko. Trudno to oddać słowami.

Włosi w większości już nie wracali do domów. Zaczęli momentalnie wsiadać do samochodów i wyjeżdżać poza miasto. Niektórzy nie wrócili się nawet po to, by zamknąć drzwi od mieszkań. Następne 30-40 minut było bardzo dziwne. Na drogach błyskawicznie zrobił się ogromny ruch – wszyscy wyjeżdżali poza Maceratę. W tym samym kierunku pędziły karetki i straż pożarna. Ci, którzy jak ja zostali na miejscu, mokli w ulewie, stojąc na ulicach i nie do końca wiedząc, co robić. Po godzinie miasto się uspokoiło. Kto miał wyjechać – wyjechał. Pozostali stali przed domami. Cały ten zgiełk, hałas klaksonów i silników, który rozbrzmiewał przez kilkadziesiąt minut od momentu drugiego wstrząsu w końcu umilkł. Pozostał tylko odgłos deszczu i rozmów, prowadzonych na gankach. Staliśmy tam wspólnie z sąsiadami przez kilka godzin. Od czasu do czasu czuło się pomniejsze ruchy ziemi. Tym razem nie było to już trzęsienie, a raczej kołysanie. Jak się potem okazało, prawie wszyscy zadawali sobie w myślach pytanie, czy to znów trzęsie się ziemia, czy to jedynie uczucie wywołane przez wyobraźnię i dygoczące ciała.

***

Z biegiem czasu coraz więcej z tych osób wracało do mieszkań. Gdy i ja około 3:00 zdecydowałem się to zrobić, ulica już pustoszała. Czuwałem jeszcze do 5:00, a później przyszedł twardy sen. Oczywiście – jak wszyscy – kładłem się spać w ubraniu, z butami i torbą tuż koło łóżka, tak aby móc się błyskawicznie ewakuować.
Obudziłem się dopiero około 10:00. Wszystko wyglądało już zupełnie inaczej – piękne słońce, pogodne niebo i 20 stopni Celsjusza… A w ciągu dnia z balkonu mogłem spojrzeć na Góry Sibillini (widoczne w oddali na zdjęciu), w których znajdują się Visso, Camerino i inne zniszczone miejscowości.