Jest taka sytuacja. Przychodzi do Was organizacja, która ma pomysł na poprawienie czegoś. Przedstawia plan i swoją wizję. Nie odczujecie tego po kieszeni, bo ta organizacja będzie działać w ramach obowiązującego budżetu. Co robicie?
Domyślam się, że w większości przypadków odpowiedź będzie jedna. Jednak nie dotyczy to przedstawicieli władz Wronek. Wczoraj przedstawiciele Fundacji Animaniacy zostali potraktowani jak idioci. Jest to jedyna fundacja działająca we Wronkach, która realnie pomaga bezdomnym, zabłąkanym i porzuconym zwierzętom domowym.
Nie będę tutaj poruszał tematu Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, bo sposób działania tej organizacji u nas wymagałby osobnego omówienia. Tylko szkoda mi czasu na wożenie się po sądach.
Nie będę też tutaj obiektywny. Sam jestem trybikiem w poprawnym działaniu Animaniaków. Sam wielokrotnie miałem przyjemność uczestniczenia w działaniach Fundacji. Co więcej, widziałem jak pieski czy koty przechowane w moich czterech ścianach trafiały do nowych, dobrych domów. Wydaje mi się, że gdyby te zwierzaki mogły mówić, to raczej dałyby okejkę i pięć gwiazdek dla Fundacji.
Wiedza o tym, jak Fundacja działa od środka pozwala mi też szerzej spojrzeć na to, co robi gmina. Po tym wszystkim zadawałem sobie pytanie, czemu tak dobrego i skutecznego działania nie można rozszerzyć na całą gminę?
Przecież nikt z nas nie dostałby po kieszeni. Wszystko odbywałoby się w ramach obecnego budżetu. Żadna inwestycja, by nie ucierpiała. Straż Miejska też miałaby jeden problem z głowy. Nie wspominając o Policji, która dzięki epidemii ma inne problemy na głowie. Ale o roli służb mundurowych później.
No i dochodzimy powoli do sedna sprawy.
W ubiegłym roku Animaniacy na kilka dni przed sesją dostali do zaopiniowania program. Fundacja warunkowo dała ocenę pozytywną licząc, że faktycznie program w ciągu roku zostanie poprawiony. Komendant Straży Miejskiej Paweł Mazurczak szantażował wtedy emocjonalnie Radę, że program musi zostać szybko przyklepany, bo mieszkańcy pytają już o darmowe sterylizacje.
I w 2020 pracownicy Animaniaków zaangażowali się, aby dokonać zmian.
Burmistrz Mirosław Wieczór wyraził chęć, aby Fundacja miała większe możliwości i nie musiała dokładać do tego interesu. Przygotowano nawet porozumienie ze Strażą Miejską, które komendant otrzymał.
I od tego momentu cisza. Dopiero wczoraj komendant Mazurczak z rozbrajającą szczerością przyznał, że „jakieś pismo wpłynęło”. Wolę i chęć zmian można włożyć między bajki.
W tym roku mamy kopię sytuacji sprzed roku. Fundacja dostaje program do zaopiniowania. Ten sam, który otrzymali przed rokiem. Ponownie na opinię mają kilka dni. Tym razem Animaniacy dają ocenę negatywną. Dwie przedstawicielki przychodzą na komisję budżetową, argumentują dlaczego wyraziły taką opinię. Opisują, co zrobili, aby zmian dokonać. Komendant SM znowu stosuje szantaż emocjonalny, że mieszkańcy pytają o sterylizację. Rada zapewnia, że w ciągu roku dokonane zostaną zmiany w programie.
W ogóle na posiedzeniu komisji doszło do kabaretu. Dziwnym przypadkiem radni nie mieli możliwości zapoznać się z programem, bo go nie dostali. Dopiero Sławomir Śniegowski zwrócił na to uwagę. Zarządzono przerwę, szybko program dodano jako załącznik do posiedzenia komisji.
Brak możliwości przeczytania programu w komfortowych warunkach, nie przeszkodził radnym w zaopiniowaniu go pozytywnie. Jeśli tak to się we Wronkach odbywa, to nie jest dziwne, że program paneli fotowoltaicznych wygląda jak wygląda.
Teraz mam pytanie, dlaczego taki program procedowany jest na ostatnią chwilę? Dlaczego nie można tego zrobić miesiąc wcześniej albo dwa?
Sama dyskusja to też kopanie się z koniem dla Animaniaków. Komendant SM i Robert Dorna przekonywali, że wszystko działa dobrze, że jest świetnie. Po 15. to Policja powinna się zajmować transportowaniem zwierzaków do kojców na terenie oczyszczalni. Fajnie, wrzucajmy funkcjonariuszom kolejne zadania, do których ta służba nie jest stworzona.
Abstrahując od tego, że Policja nie powinna się tym zajmować, to w praktyce nie działa to tak, jak jest napisane. Jednak zarówno komendant Mazurczak i burmistrz Dorna zdawali się być kompletnie odrealnieni. Przekonywali, że skoro tak jest napisane w programie, to tak wygląda rzeczywistość. Otóż nie.
Obaj zwrócili również uwagę, że mało kto zgłasza się po karmę do dokarmiania wolno żyjących kotów. A skąd ludzie mają to wiedzieć, że jest taka możliwość? Edukacja na tym polu we Wronkach to fikcja. Zastępca burmistrza ze szczerością powiedział, że pożyczył od SM klatkę do odławiania kotów i tym samym zmniejszył ich populację wokół swojego miejsca zamieszkania. Tylko dlaczego o takiej możliwości wie Dorna, a nie wiedzą mieszkańcy? U naszych włodarzy nie zagościła żadna refleksja, że nie ma takiej świadomości w społeczeństwie i to z ich winy.
Operując tylko na statystykach można utracić kontakt z bazą. Szkoda, że we Wronkach działania, mające na celu poprawę ochrony nad zwierzętami są fikcją. Ale co się dziwić, skoro tę samą sytuację mamy w ochronie zdrowia ludzi. Taka władza.
W pierwszej kolejności liczą się sukcesy głośne propagandowo.
Na sterylizacje Gmina przeznacza 20 tysięcy, jednak więcej w ciągu roku wydaje na teksty propagandy sukcesu w gazecie „Wronki Nasze Miasto”. I tym bardziej dziwne, że władza, która tak łaknie tego, aby się o niej pozytywnie pisało nie chce poprawić funkcjonowania ochrony nad zwierzętami.
Przecież to jest sytuacja, w której każda ze stron odnosi sukces. Gmina ma czyste papcie i przekazuje to osobom, które się na tym znają i mają chęć. A Fundacja nie musi dokładać do czegoś, co i tak robi.
Dlaczego w tym mieście tak proste sprawy muszą trafiać na taki beton? Dlaczego po raz kolejny społecznikom pluje się w twarz?
Może radni, którzy tak bezmyślnie zagłosowali za (znowu) powinni otrzymywać telefony w nocy o znalezionym psie lub kocie. Może jako redakcja powinniśmy przekazywać ich numery do kontaktu w sprawie zgub. Skoro są przekonani, że program działa wybornie, to pewnie ogarną temat lepiej niż osoba, która zajmuje się psami od ponad 20 lat.
Jeśli organizacja, która publicznie zabrała głos została w taki sposób dwukrotnie potraktowana to, aż boję się myśleć o tym, ile świetnych inicjatyw zostało zarżniętych i mało kto o tym słyszał.
Z dziennikarstwem byłem związany zanim osiągnąłem pełnoletność. Umiejętności nabywałem głównie dzięki własnej inicjatywie, ale też w lokalnych pismach. Od zawsze jestem zaangażowany w pomaganiu lokalnej społeczności. Zawsze dążę do tego, aby tworzone przeze mnie materiały były jak najwyższej jakości.