Wojenna burza we Wronkach

Pierwszego dnia września wojska niemieckie weszły na ziemie polskie, rozpoczynając piekło II wojny światowej. Jak pierwsze dni wspominali wronczanie? Dowiecie się tego z poniższego artykułu. Co się działo we Wronkach w tych tragicznych dniach? Wspominają ci, którzy byli naocznymi świadkami wydarzeń wojennych.

We Wronkach już od dnia 10 sierpnia urzędnicy i mieszkańcy miasta zaczęli otrzymywać rozkazy mobilizacyjne, zobowiązujące do stawienia się w terminie w wyznaczonej jednostce wojskowej. Karty mobilizacyjne otrzymali również pracownicy magistratu, w tym burmistrz Stanisław Ratajczak i Władysław Miężał, którzy otrzymali przydział w Komendzie Obwodu Straży Granicznej we Wronkach — stawiennictwo obowiązkowe na każde wezwanie. Rozkaz ten podpisał Starosta Szamotulski. Od 15 sierpnia zaczęto rekwirować dla celów wojskowych prywatne samochody, motocykle, a mieszkańcom narodowości niemieckiej nawet rowery za stosownym potwierdzeniem. Po 26 sierpnia Wronki zaczęli opuszczać pracownicy więzienia i poczty oraz co zamożniejsi mieszkańcy, udając się w nieznane w kierunku wschodnim.

 




 

Co się zatem działo we Wronkach w tych tragicznych dniach? Wspominają ci, którzy byli naocznymi świadkami wydarzeń wojennych.

Wspomnienia Ludwiki Zgaińskiej, nauczycielki Szkoły Żeńskiej przy ulicy Poznańskiej spisane w roku 1946, które udostępniła nam córka — Ewa Mossakowska.
– Wakacje roku 1939 były piękne tak pod względem pogody jak i beztroski, w której je się spędzało. O wojnie mówiono dawno, zwłaszcza od czasu pamiętnej mowy Hitlera wygłoszonej przez radio w dniu 28 kwietnia, ale szary człowiek jakoś w nią nie wierzył. 24 sierpnia powołano mego męża do wojska. Pamiętam sceny na dworcu wronieckim, na którym wielu mężczyzn żegnało się ze wszystkimi bliskimi sobie.
Otrzymałam w przeciągu tygodnia trzy kartki od męża przebywającego w 57 pułku piechoty w Poznaniu i w każdej z nich donosił mi, iż jeszcze nie jest umundurowany, że może nie będzie wojny. W ostatniej kartce radził mi, abym zawczasu wraz z czteroletnią córką udała się do Poznania i zamieszkała u swoich rodziców.

W czwartek, 31 sierpnia, ogłoszono mobilizację. W następnym dniu, przed południem, policja polska paliła w ogródku papiery, przygotowując się do wyjazdu. Ewakuowano także urzędników tutejszego więzienia i Straży Granicznej. Wielu nauczycieli również, jak inni obywatele, sposobili się na wyjazd bowiem w południe tegoż dnia prezydent Rzeczypospolitej prof. Ignacy Mościcki ogłosił wojnę. Już przed jej ogłoszeniem widziałyśmy z sąsiadką samolot niemiecki, który nisko leciał nad naszym domem. Ruch był w mieście i bieganiny wiele, a sprzecznych wiadomości co niemiara. Wreszcie zdecydowałam i z dzieckiem wyruszyłam ostatnim pociągiem o w pół do ósmej wieczorem do Poznania. Pożegnała nas detonacja mostu kolejowego i wycie więźniów siedzących jeszcze wówczas za kratami.

Po trzech godzinach zajechałyśmy do Poznania. Do miasta nie chciano nas wpuścić, tylko wieziono dalej na Warszawę. Lecz już w Strzałkowie wielu z nas miało dość podróży. W osiem osób doszliśmy do Słupcy, stamtąd autem ciężarowym do Wygody pod Koninem; było to 4 września. Czekałyśmy na koniec wojny. W sobotę 16 września ktoś przyniósł wiadomość ze Ślesina, miasteczka o 5 km oddalonego od Wygody, że już tam Niemcy są. W niedzielę 17 września wybrałam się ze swoją znajomą, aby stwierdzić prawdziwość tej wieści. I rzeczywiście zastałyśmy miasto jakby umarłe, chorągwie ze swastyką i dużo wojska niemieckiego na drogach i przejazdach. Także świeże mogiły w pobliskim lasku zaznaczone tylko czapkami ofiar i plamami skrzepłej krwi.

Nie było na co czekać między obcymi ludźmi, w poniedziałek, tylko z dzieckiem i moją znajomą, ruszyłyśmy w drogę powrotną. Po sześciu dniach rozmaitych przygód zobaczyłyśmy Poznań pod znakiem swastyki i już po przemianowanych ulicach.
Zatrzymałam się na odpoczynek u rodziców. W dniu 27 września zawitałam do Wronek (jechałam z Poznania rowerem). Moje mieszkanie zastałam w porządku, bo sąsiedzi zaopiekowali się nim i udawali, że jestem w domu.
Niemcy weszli 5 września od strony Warty do Wronek. Klucze do miasta oddał im senior miasta, sędzia Tadeusz Dutkiewicz. Najgorszym dla mnie wydarzeniem było poświęcenie szkoły powszechnej żeńskiej we Wronkach na niemiecką, na którym musiałam być obecna. Działo to się 9 października 1939 roku. Po tej strasznej uroczystości, którą ukoronowało podniesienie niemieckiej chorągwi i nienawistny śpiew, musiałam się udać do sali posiedzeń w magistracie, gdzie burmistrz niemiecki Belau (dawny kościelny zboru oraz zamiatacz ulicy Poznańskiej przed zborem) w butnej mowie, a także dialogu z Gaurnerem — kierownikiem jednoklasowej szkoły dla mniejszości niemieckiej we Wronkach, dowodził, że ta praniemiecka ziemia już nigdy polska nie będzie.

Wspomnienia Kazimierza Matuszaka celnika Urzędu Celnego w Drawskim Młynie.
– 31 sierpnia 1939 r. o godzinie 23.30 otrzymaliśmy rozkaz ze Starostwa w Szamotułach wycofania z Drawskiego Młyna. Telefon odebrał kolega Ratajczak i natychmiast rozpoczęto pakowanie akt. O godz. 4 rano nastąpił wyjazd z Drawskiego Młyna dwoma powozami z Odlewni Żeliwa i Agencji Pocztowej. Bagaż urzędowy składał się z dwóch skrzyń wagi około 300 kg.

Do Wronek przybyliśmy o godz. 12.00, bagaż odebrał kolega Nawrot ze starostwa, które załadowano do wagonu i zaplombowano. Następnie odpoczęliśmy w moim domu przed dalszą podrożą, o 19:48 nastąpił nasz odjazd ostatnim pociągiem z Wronek do Poznania. Pociąg ten przybył do Poznania o godz 22.30. Zastaliśmy Poznań już zupełnie ciemny po zbombardowaniu Ławicy, firmy Hartwig i obiektów. Właśnie syreny ponownie buczały na nowy alarm i dlatego wszyscy tłoczyli się w tunelach dworcowych.

2 września o godz. 0.30 nastąpił odjazd z Poznania do Warszawy pociągiem ewakuacyjnym. Jechaliśmy wspólnie z kolegami z Poznania i innych miejscowości. W Urzędzie Celnym w Drawskim Młynie pracowali: Matuszak, Lewandowski, Konkol, Czerwiński, Sobczak, Ratajczak, Pech, Dudek, Sommerfeld, Osiński i Zieliński.

 




 

Wspomnienia Barbary Piasek i Krystyny Cwojdzińskiej-Michalak
Dnia 1 września we Wronkach było można spotkać mieszkańców, którzy wózkami i rowerami z odzieżą oraz jedzeniem opuszczali swoje mieszkania i udawali się w kierunku Nowej Wsi. Psychozę strachu wywoływały przelatujące nad miastem niemieckie samoloty oraz informacje o wysadzeniu dynamitem i spaleniu mostów na rzece Warcie przez wojsko polskie. Były też fałszywe informacje o przebywaniu w lesie wojsk niemieckich.

W godzinach wieczornych wysadzono most kolejowy i spalono drewniany. Również spalono pocztę oraz łącznicę telefoniczną i dokumenty, w dniu 5 września, w godzinach wieczornych ukazało się wojsko niemieckie na Zamościu, które przybyło od Smolnicy. Miasto poddało się, wywieszając białe flagi, a po przepłynięciu wojskowych niemieckich przez Wartę czółnami, sędzia Tadeusz Dutkiewicz chciał im wręczyć klucz od miasta. Niemcy polecili mu, aby te klucze przekazał w Ratuszu wraz z innymi służbami miejskimi. Wśród wojska niemieckiego można było zauważyć wielu Niemców z wiosek pod Wronkami oraz Niemca Kocha z Wronek, mieszkającego na Rynku u kupca Bronikowskiego.

Niemcy w porze obiadowej przemaszerowali od mostu do Ratusza w tzw. „paradenmarsch” czyli krokiem defiladowym. Z przodu kolumny szło kilkunastu żołnierzy w hełmach na głowach i z karabinami z bagnetami. Później szli pozostali żołnierze z dowództwem oraz ich ziomkami z Wronek i okolicy, nieśli flagę ze swastyką. Część Niemców posiadała na rękawach opaski ze swastyką. Z Wronek nosili je: Koch, Belau, Nikiel, Hoffmann, Sznicer, Wilde, Krenza, Sudler, Herza i wielu innych.

Klucze od miasta na progu Ratusza przekazał Niemcom: Kochowi, Belau’owi i Gaumerowi sędzia Tadeusz Dutkiewicz przy udziale Stanisława Cichego — sekretarza miejskiego, Madajczyka oraz przedstawicieli więzienia i dworca kolejowego. Przy Ratuszu wywieszono flagę niemiecką i postawiono straż wojskową.

W godzinach popołudniowych, mniejszość niemiecka z Wronek i okolicy urządziła sobie na Rynku przyjęcie — wiec, na cześć swych rodaków, którzy „oswobodzili” ich spod rządów polskich. Krzesła i stoły wystawiono z restauracji Kaczorowskiego, na których znalazło się jedzenie i picie. W tym samym czasie na ulicach wlotowych do Rynku ustawiono karabiny maszynowe, które obsługiwali wronieccy Niemcy w żółtych mundurach. Mieszkający na Rynku Niemiec Koch wywiesił flagę hitlerowską z okna swego mieszkania sięgającą chodnika (dzisiaj — budynek z lokalem „Pod Aniołami”).

Na koniec musimy powiedzieć, że powracające z zadania niemieckie samoloty obniżały nad miastem swój lot i strzelały do ludzi oraz zwierząt znajdujących się na polach.

Więźniowie wykrzykiwali różne hasła od piątku wieczora do niedzieli — również w nocy, Krzyczeli: dajcie nam broń, chcemy walczyć, niech żyje Mościcki, niech żyje Rydz-Śmigły. Były też okrzyki: niech żyje Hitler, niech żyje Stalin lub ubliżano sobie. Więźniów wyprowadzono z więzienia w niedzielę, 3 września, na obiad do lasu na Borku. Prowadzili ich starzy strażnicy z psami. Za leśniczówką rozpuszczono ich w lesie. Do naszego domu przy ulicy Obrzyckiej (dzisiaj — Mickiewicza) około 17:00 przybyło trzech więźniów, którzy zabrali ubrania ojca i jedzenie (ojciec walczył w Obronie Narodowej). Należy także dodać, że w dniu 3 września w godzinach popołudniowych dowódca niemieckiego garnizonu zabrał jako zakładników do Piotrowa czworo mieszkańców Wronek, którzy przebywali tam do 9 września. Byli to: sędzia Tadeusz Dutkiewicz, kapelan więzienny — ks. Piotr Stróżyński, ks. Wojciech Kulawy oraz Emil Joseph (narodowości żydowskiej). Od 9 września przebywali oni jako zakładnicy w więzieniu jako gwaranci przestrzegania obowiązujących przepisów, wydanych przez niemieckiego dowódcę wronieckiego garnizonu.

Wiesław Michalak
Goniec Ziemi Wronieckiej nr 9/2002

Fotografia Rynku. Widok po 1945 r. Archiwum Wandy Pierzchlewicz. Źródło: www.wronki.pl