Dokładnie 23 lata temu wybuchł największy w okolicy, a drugi co do wielkości pożar w powojennej Polsce. 10 sierpnia o 16:27 rozpoczęła się nierówna walka z żywiołem, który pochłonął 6 tysięcy hektarów lasu.
Kiedy odebrano zgłoszenie o pożarze nasypu kolejowego – kolejnego tego dnia – nikt nie przypuszczał, że to początek piekła, które potrwa wiele godzin. Wysłana na miejsce, jako pierwsza, jednostka OSP Wieleń była w pełnej gotowości bojowej, ponieważ dopiero co powrócili do bazy z podobnego pożaru. Podczas dojeżdżania na miejsce akcji, widoczny słup dymu podpowiadał strażakom, że nie jadą już do małego, niegroźnego pożaru, tylko do dużego pożaru lasu. Przypuszczenia potwierdziły się, gdy na kanałach łączności zapanował chaos. Kolejne jednostki meldowały o sytuacji i prosiły o pomoc. Z czasem do walki z ogniem, który historia zapamięta jako Pożar Puszczy Noteckiej, skierowano większość straży pożarnej z okolicy. W tym wszystkie z gminy Wronki.
Do godziny 19:00 płonęło już 2000 hektarów. Wtedy nastąpiła zmiana wiatru, która doprowadziła do powstania burzy ogniowej. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, skakał między koronami drzew z prędkością 15m/s, przez to podjęto decyzję o wycofaniu z akcji samolotów gaśniczych. Słup dymu widoczny był z odległości 20 km, sięgał wysokości 2000 m. Wtedy podjęto decyzję o ewakuacji mieszkańców osad leśnych i wiosek, a następnie rozpoczęcia działań gaśniczych w ich obrębie.
To była tragedia. Paliło się bardzo blisko budynków mieszkalnych. Wszyscy byli przerażeni. Mieszkańcy byli ewakuowani do hotelu, do Wronek. Zbieraliśmy się na stacji i czekaliśmy na pociąg. Kobiety z dziećmi uciekały z domów, zabierały ze sobą swój dobytek, nawet telewizory. Mężczyźni, kto był w stanie, pomagali jak mogli przy gaszeniu. Całe Miały były zadymione, wszędzie pełno dymu. Mnóstwo wozów strażackich. Takiego czegoś się nie zapomina, to była prawdziwa tragedia.wspomina jedna z mieszkanek Miałów ten tragiczny dzień
Walczący strażacy starali się bronić zabudowań w miejscowościach Zawada, Łaski, Potrzebowice, Bęglewo. Ewakuowano i gaszono gospodarstwa we Wrzeszczynie Wybudowaniu, Mężyku oraz Miałach. Poczyniono próby zabezpieczenia i przygotowania do ewakuacji miasta Wielenia. Na szybko sformowane plutony z wozów strażackich, ciągników, wyposażonych w pługi oraz mieszkańców, którzy mieli usta przesłonięte wilgotnymi chustami, broniły ważnych dla skutecznej akcji gaśniczej dróg oraz skrzyżowań. Niestety z różnym skutkiem. Spłonął wóz bojowy OSP Rosko, a jego kierowca z objawami zaczadzenia trafił do szpitala.
Następny rozkaz kierował nas do Potrzebowic. Zagrożona cała miejscowość. Budynki nadleśnictwa, magazyny, skład paliwa, budynki mieszkalne. Leśnicy przekazali nam informację, że drogi leśne są nieprzejezdne, bo cały las stoi w ogniu. Zdecydowaliśmy sie na jazdę do Wielenia i dalej szosą do Potrzebowic. Niestety dojechaliśmy tylko na wysokość Jarynia. Powietrze drgało od gorąca, silne zadymienie i ściana ognia (spalił nam się lakier na samochodzie) uniemożliwiły nam przebicie się tą drogą. Wróciliśmy na drogę leśną do Miałów, która biegnie za linią kolejową. Po drodze wspomagaliśmy leśników. Ogrom pożaru mogłem dopiero ocenić podczas tankowania wody w Miałach. Początkowo myślałem, że to chmury, ale był to dym na obszarze kilkunastu kilometrów kwadratowych. Po zatankowaniu wody postanowiliśmy odblokować drogę do Potrzebowic, gdzie zostało odciętych przez ogień kilka jednostek straży pożarnej i policji. Działaliśmy w zorganizowanym szybko plutonie, trzy samochody pożarnicze, ciągnik i ludzie z łopatami. Podjechaliśmy tyłem do ściany ognia, aby w razie konieczności szybko się ewakuować. Asfalt był tak rozgrzany że zostawały ślady opon. Wygasiliśmy pas o szerokości około 50 metrów. Do akcji wkroczył ciągnik, który oborał cały teren. W pewnym momencie w płomieniach pojawiły się samochody, które przebijały się z Potrzebowic. Akcja, która nie była skoordynowana, gdyż łączność nie działała od kilku godzin, przyniosła zamierzony efekt.pisze wówczas 21-letni Dominik Dembski, walczący z pożarem od samego początku
Po północy zaczął padać deszcz, pierwsze krople deszczu spadły o godzinie 0:42, gdy zaczęły płonąć zabudowania w Miałach. Ludzie klęczeli i płakali ze szczęścia. Ulewa była tak wielka, że w ciągu 70 min spadło 29 mm wody. Zbawienny deszcz ugasił ogień w lesie, natomiast płonące budynki dogasiła Straż Pożarna. Pożarzysko ma w obwodzie ponad 80 km, 15 km przekątnej, powierzchnia wynosi 6000 ha.
Widziałem już niejedno, ale tego nigdy nie zapomnę. Wtedy miałem 21 lat i ogrom ludzkiej tragedii został w mojej pamięci. W czasie akcji nie zdawałem sobie sprawy z rozmiaru tego pożaru. Widziałem teraz ludzi, którzy stracili dorobek całego życia. Oddawaliśmy im nasze racje żywnościowe, moja mama rozdawała odzież. To była wielka tragedia, nie tylko dla środowiska, ale przede wszystkim dla ludzi mieszkających w Puszczy.pisze Dominik Dembski, obecny naczelnik OSP Wieleń we wspomnieniach na stronie internetowej jednostki
Pożar trwał 8,5 godziny, jego przyczyną było iskrzenie spowodowane zaciśniętymi hamulcami pociągu osobowego relacji Poznań – Krzyż. Pożar dogaszano cały następny dzień. Zniszczeniu uległo 19 budynków gospodarczych i 3 gospodarstwa. W zgliszczach lasu odnaleziono wiele martwych, spalonych zwierząt: 15 dzików, 15 jeleni i 40 saren. Pożarzysko uprzątnięto i nasadzono nowy las. Przy wyrębie pracowało 5 tysięcy osób, w tym 4 tysiące drwali. Ludzie odbudowali swoje domostwa.
fot. OSP Wieleń
na podst. wspomnień Dominika Dembskiego – źródła dostępna tutaj oraz tutaj
Z dziennikarstwem byłem związany zanim osiągnąłem pełnoletność. Umiejętności nabywałem głównie dzięki własnej inicjatywie, ale też w lokalnych pismach. Od zawsze jestem zaangażowany w pomaganiu lokalnej społeczności. Zawsze dążę do tego, aby tworzone przeze mnie materiały były jak najwyższej jakości.