Cień Czarnobyla – 37 lat po katastrofie [ROZMOWA]

37 lat temu doszło do awarii reaktora w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Przypominamy rozmowę, którą odbył portal Moje Wronki z dwójką podróżników, którzy odwiedzili strefę wykluczenia. Podzielili się z nami swoimi wrażeniami po tym jak zwiedzili opuszczone miasto Prypeć oraz całą okolicę.

Krystian i Łukasz od lat fascynują się Strefą Wykluczenia powstałą wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. 37. lat temu Prypeć było nowoczesnym miastem powstałym specjalnie dla pracowników elektrowni, w ciągu kilku godzin to miejsce stało się miastem widmo.

Na początku kwietnia 2016 roku, Krystian i Łukasz wyruszyli na ośmiodniową wyprawę w rejon Prypeci i Czarnobyla. W przededniu 30. rocznicy jednej z największych katastrof ekologicznych w historii, zwiedzili opuszczone miejsca budynki. Czarnobylska Strefa Wykluczenia porusza wyobraźnię eksploratorów, a także wywołuje emocje, których trudno szukać w innych miejscach na świecie. Mówimy o miejscu, które z dnia na dzień stało się wymarłe. 37 lat temu, o tej samej porze, Czarnobyl pochłaniał już swoje pierwsze ofiary. Skutki tej katastrofy odczuwalne są do dziś. Każdy Polak, który w 1986 był dzieckiem do końca życia nie zapomni smaku płynu Lugola.

Nasi rozmówcy, Krystian i Łukasz nie pochodzą z naszej gminy, jednak chcieli ze swoimi wspomnieniami i emocjami podzielić się z nami oraz naszymi Czytelnikami. Do rozmowy zaprosiliśmy także reportera Radia Merkury – Andrzeja Ciborskiego. Niesamowita rozmowa z uczestnikami tej wyprawy trwała blisko dwie godziny.

Krystian Janiszewski – szamotulanin, na co dzień sprzedawca usług telekomunikacyjnych, interesuje się nowymi technologiami i zjawiskami meteorologicznymi, należy do grupy Szamotulskich Łowców Burz.

Łukasz Wlazik – pochodzi ze Szczepankowa, pracuje w branży logistycznej, interesuje się elektroniką i multimediami, od 2009 roku zafascynowany Strefą Wykluczenia.

Andrzej Ciborski (Radio Merkury): Skąd się wzięła ta wyprawa?
Krystian Janiszewski: Już kilka lat wcześniej byłem zainteresowany Czarnobylem i Strefą Wykluczenia. Czytałem dosyć dużo o samej katastrofie, o tym, co się tam wydarzyło, oglądałem filmy dokumentalne na ten temat. I na początku tego roku narodził się pomysł, który zainspirował Łukasz, żeby tam po prostu pojechać. Tym bardziej, że zbliża się okrągła rocznica i w kwietniu udało nam się zwiedzić Strefę Wykluczenia, razem z opuszczonymi wioskami. Zobaczyliśmy Czarnobyl, Prypeć czy miejscowość Kopaczi. Chcieliśmy zobaczyć, jak to wygląda od środka.

A: Czy jest to opuszczony teren?
K: Są dwie strefy. Pierwsza – 10 kilometrowa wokół samej elektrowni, która jest całkowicie opuszczona. I druga – 30-kilometrowa, w której mieszka ponad 180 osób. Oficjalnie nikt tam nie mieszka.

A: A wcześniej, ile osób tam mieszkało?
K: W samej Prypeci ponad 50 000 osób.
Łukasz Wlazik: Plus te kilkanaście wiosek i miejscowości, które leżą na terenie Strefy Wykluczenia.

A: Jak to teraz wygląda?
K: Cały teren jest zarośnięty, opuszczony. Po prostu przyroda odbiera, co swoje. My byliśmy wczesną wiosną, także przyroda jeszcze nie obudziła się po zimowym letargu. Na drzewach nie było jeszcze liści. Widzieliśmy wszystkie budynki, łatwo można było je sfotografować i zobaczyć. Latem to na pewno inaczej wygląda. Ale po 30 latach miejsca, które zostały opuszczone przez ludzi, to wygląda to tak, jakby nigdy tam nikt nie mieszkał. Oprócz samych budynków i ich wnętrz, tych ścian, mebli i rzeczy, które tam zostawili.
Ł: W tej chwili wygląda tak, że teren jest podzielony na dwie strefy. Jest jedna całkowita strefa wysiedlenia 10-kilometrowa. Druga jest większa, 30-kilometrowa. Właśnie w tej strefie mieszkają ludzie, którzy powrócili parę lat po katastrofie.

cien_czarnobyla (4)

Karol Grajewski (Moje Wronki): Spotkaliście takie osoby?
K: Tak, to są ludzie, którzy nazywają się „samosiejki”. Osoby, które zamieszkały tam na własną odpowiedzialność. Myślę, że z powodów osobistych – emocjonalnych – emocji związanych z tym miejscem, ich domem.
Ł: Zazwyczaj to byli pracownicy Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej i dzień po awarii dostali kilka godzin na spakowanie dobytku i zostali wysiedleni.
K: Na własną odpowiedzialność wrócili, bo chcieli tam po prostu mieszkać. Te osoby żyją tam do dziś. Świadczy to o tym, że da się tam żyć. Ale muszą pewne rygory bezpieczeństwa zachować. Nie mogą wchodzić w miejsca, gdzie jest teren skażony. Albo korzystać czy nawet dotykać elementów napromieniowanych.
Ł: Krystian wspomniał, że te osoby oficjalnie tam nie mieszkają. Natomiast nieoficjalnie blisko dwieście osób tam żyje. Co miesiąc dostają emeryturę, korzystają z tamtejszej pomocy społecznej. No i nawet milicja pomagała osobom, które wróciły rok czy dwa po katastrofie, w powrocie do swoich dawnych domów. Funkcjonariusze pomagali w rozpakowywaniu ich dobytku.

A: Jak wygląda pomoc medyczna dla takich osób?
Ł: Jakiś czas temu w Czarnobylu był szpital oraz karetka. Mieszkańcy mogli dzwonić w razie potrzeby i ambulans w ciągu kilku minut docierał do potrzebujących. W tej chwili już tego nie ma. Szpital mieści się w odleglejszej miejscowości.

A: Czy mieszkańcy przechodzą regularnie jakieś badania? Na przykład, żeby sprawdzić, czy poziom napromieniowania u nich nie rośnie? Czy są pozostawieni sami sobie?
K: Myślę, że nie. Sami sprawdziliśmy poziom radiacji i nie był on wcale duży.
Ł: Na znacznym terenie strefy promieniowanie jest mniejsze niż w dużych miastach jak Warszawa, Londyn czy Paryż. Na pewno goście, którzy przyjeżdżają do Strefy Wykluczenia muszą przejść taką kontrolę w tzw. checkpointach. Są to specjalne punkty, znajdujące się na drodze ze szlabanami. W nich goście muszą kilka razy dziennie przejść kontrolę.
K: Opuszczając strefę 10-kilometrową przechodzimy kontrolę badania radiacyjnego. Jeśli jakiś element naszego ubioru lub zawartości plecaka promieniuje to wiadomo, że już nie można tego będzie używać. Nie przechodzimy kontroli przy wchodzeniu do strefy, ale przy opuszczaniu jej.
Ł: Był taki przypadek, że przed nami jedna osoba musiała zostawić buty. Ponieważ detektor wykazał przy nich podwyższone promieniowanie. I te buty musiały zostać zutylizowane i trzeba było poszukać zastępczych – nie ma tutaj wyjątków.

cien_czarnobyla (6)

A: Czyli w niektórych miejscach to promieniowanie się utrzymuje?
K: Tak, są miejsca tzw. hotspoty. Do takich miejsc nie powinno się raczej zbliżać. Takim miejscem na przykład jest chwytak. Który był wykorzystywany zaraz po awarii do przenoszenia wysoko napromieniowanych elementów.
Ł: Ta maszyna usuwała gruz, który zaległ po wybuchu na reaktorze. Nawet dziś, badając dozymetrem ten chwytak, występuje bardzo wysokie promieniowanie. Rzędu 900 mikrosiwertów na godzinę.
K: Dla porównania w Warszawie notujemy promieniowanie 0,25 – 0,30 mikrosiwertów. Można zauważyć tę olbrzymią różnicę.
Ł: Oprócz tego chwytaka jest jeszcze kilka innych miejsc, gdzie występuje wysokie promieniowanie. Jednym z takich miejsc jest szpital. Gdzie w piwnicy leżą złożone mundury strażaków-likwidatorów, którzy pracowali przy likwidacji skutków awarii. Ci strażacy, po wykonanej przez siebie pracy, trafili do szpitala w Prypeci, co warto zaznaczyć – gdzie oddziały były naprawdę super wyposażone i wszystko było nowoczesne. Mimo tego nie udało się im pomóc. Później trafili do Moskwy, gdzie większość nie przeżyła czterech miesięcy. A jeden z nich jeszcze w samej Prypeci.

cien_czarnobyla (9)

A: Czy te doniesienia jeszcze kilka lat po katastrofie mówiące o „księżycowym krajobrazie”, wypalonych łąkach i lasach, kikutach drzew. To się utrzymuje? Czy wygląda to inaczej?
K: Roślinność zdołała się odrodzić. Co nas śmieszyło to fakt, że były malowane krawężniki na zbliżającą się rocznicę i sadzono nawet kwiaty.
Ł: Można powiedzieć, że natura to, co straciła przez wybudowanie elektrowni, to po jej awarii odzyskała. Utworzyły się naturalne rezerwaty. Grupa, która udała się do Czarnobyla po naszym powrocie do Polski, zauważyła niedaleko wysypiska z porzuconymi maszynami rolniczymi grupę dzikich koni.
K: Mi się udało w Prypeci spotkać kota, który żył sobie normalnie w środku opuszczonego miasta. Widać było, że to zdrowe i dobrze odżywione zwierzę.

K: To, co zobaczyliście po dojeździe, pokrywało się z Waszymi wyobrażeniami na temat tego miejsca?
K: Myślę, że po części tak. Tak jak wspominałem, dużo czytałem o tym miejscu, widziałem zdjęcia i filmy z tego miejsca. Nie znałem samej topografii terenu, położenia tych wszystkich budynków. Na pewno zaskoczył mnie element miasta Prypeć. Jaka to była ogromna powierzchnia tego miasta, że musieliśmy autobusem wszędzie się poruszać. Pieszo by nam nie wystarczyło czasu, aby to wszystko zobaczyć. Mieliśmy z reguły około 30 minut, aby zwiedzić jeden budynek. A na przykład budynek 16-piętrowy, który nazywa się…
Ł: Fujiyama
K: I żeby wejść na 16. piętro – a jak wiadomo wind działających tam nie ma – a dostanie się tam trochę czasu zajmuje. A wszyscy wchodziliśmy po to, aby zobaczyć piękny widok z 16. piętra, na który trzeba było się długo wspinać.
Ł: Tak jak kolega wspomina, dzięki internetowi istnieje spora baza materiałów o katastrofie czy samej elektrowni, którą można zobaczyć, przeczytać. Także w 90% wiedzieliśmy, jak to wygląda, no ale pewne rzeczy można dostrzec tylko na żywo, gdy się tam pojedzie.
K: Z tego budynku wieżowca jest bardzo piękny widok na elektrownię. Odległość między miastem to około 3-4 km, co powoduje, że przed nami był piękny widok. Na elektrownię, nową arkę, która budowana jest, aby zabezpieczyć stary sarkofag. I oczywiście na całe miasto.

cien_czarnobyla (8)

A: Rozumiem, że Prypeć jest opuszczonym miastem. Jeśli mieszka tam ktoś na własną odpowiedzialność, to mieszka bez prądu.
Ł: W samej Prypeci nie ma żadnego mieszkańca.
K: W Czarnobylu mieszka około 80 osób i w okolicznych wioskach. Tam prąd jest. Tak samo w elektrowni jest rozdzielnia prądu, która działa do dzisiaj, która musi być utrzymywana, kontrolowana. W tej chwili w Czarnobylu pracuje 5000 osób, które dojeżdżają codziennie pociągiem z miasta Sławutycz, oddalonego o 50 km od samej elektrowni. Jest to linia kolejowa, która wiedzie przez Białoruś. I codziennie przez trzy dni dojeżdżaliśmy z nimi tym pociągiem wypełnionym pracownikami, właśnie przez teren Białorusi i z powrotem na Ukrainę. Na końcu musieliśmy wyjść, przejść kontrolę paszportową na terenie elektrowni i potem dopiero mogliśmy udać się do miejsca, które przewidywał program.
Ł: Jeśli jeszcze chodzi o miasto Czarnobyl, oprócz tego, że mieści się tam cały zarząd strefy i jak kolega wspomniał mieszka 80-100 osób. To z całej Ukrainy przyjeżdżają ludzie na dwa tygodnie do pracy, aby utrzymywać zieleń, tak, aby w mieście zachować porządek. Oni pracują dwa tygodnie, po czym na kolejne dwa tygodnie wyjeżdżają w okolice Kijowa czy inne zakamarki Ukrainy, do swoich domów. A na ich miejsce przyjeżdża kolejna zmiana.

cien_czarnobyla (2)

A: Te 5000 osób, o których wspominałeś, które pracuje w elektrowni, czy ona jest nadal czynna?
Ł: 5000 pracuje w samej elektrowni, natomiast są jeszcze osoby, które pracują w innych miejscach. Głównie tylko tym pociągiem mogą dostać się na teren strefy.

A: Czy sama elektrownia działa?
K: Nie, ostatni blok został wyłączony w 2000 roku.
Ł: Przez to, że wytworzyły się izotopy podczas reakcji po wybuchu. Teraz trwa proces chemiczny, gdzie reaktory trzeba chłodzić. Ponieważ, gdyby nie były chłodzone, mogłoby dojść z dużym prawdopodobieństwem do wybuchu. I dlatego tak duży personel jest potrzebny, aby tym wszystkim zarządzać.

K: Jak zobaczyliście nowy sarkofag, wywarło to na Was wrażenie?
K: Jest to ogromna konstrukcja, jak najbardziej zrobiło wrażenie.
Ł: Arka ma dokładnie 300 metrów długości i około 100 wysokości. Robi niesamowite wrażenie. Z wielu punktów dookoła ta konstrukcja jest bardzo widoczna.

K: Wspomniałeś o Oku Moskwy. Czy to znajduje się daleko od Czarnobyla czy Prypeci?
Ł: W linii prostej około 7 kilometrów od elektrowni.
K: Jest to kompleks dwóch anten. Łącznie cały kompleks składał się z pięciu.
Ł: Na terenie ZSRR. Ten obrósł legendami, stał się sławny.
K: Myślę, że między innymi w związku z katastrofą. Był to też teren skażony i wojsko musiało opuścić ten teren. A te anteny działały wiele lat.
Ł: Anteny zostały uszkodzone przez promieniowanie i nie mogły już swojej funkcji spełniać. Sama instalacja służyła do wykrywania pocisków balistycznych dalekiego zasięgu, które mogły z terenu USA zostać wystrzelone w kierunku Związku Radzieckiego. Taki pocisk mógł dolecieć w ciągu 20-30 minut, a z 2-3 minuty po starcie, Sowieci już mogli zobaczyć, że taki pocisk leci w ich kierunku. I mieli bardzo dużo czasu na reakcję, mogąc błyskawicznie przeprowadzić kontratak.

cien_czarnobyla

K: A o to ktoś dba? Czy po prostu to stoi i niszczeje?
Ł: W tej chwili jest tam grupa strażników, którzy pilnują tego miejsca. Ten teren był jednym z najbardziej chronionych miejsc w ZSRR.

K: Czyli jest to element turystyczny?
Ł: Oczywiście trzeba mieć zezwolenia…
K: Oficjalnie, żeby wejść trzeba posiadać zezwolenie, w przeciwnym wypadku, jeśli ktoś trafi na kontrolę, to będzie miał bardzo duży problem. Ale jednak złomiarze, nieźle tam działają…
Ł: Znaczy, złomiarze działają na terenie strefy i mają jakieś „umowy” na zbieranie. Działają legalnie, mogą zbierać i wywozić to, co zdobędą. Wracając jeszcze do kompleksu – Czarnobyl-2. To składał się z dwóch anten. Jedna większa – 150 metrów wysokości, druga – niecałe 100. Oprócz tego, obok kompleksu znajdowało się zamknięte miasto. Przeznaczone dla wojska, które zajmowali się zarządzaniem obiektami. Było to około 1000 osób. Mieszkali tam razem ze swoimi rodzinami. Otoczony całkowicie lasami ze wszystkich stron.
K: Długość większej anteny wynosi około 700 metrów. Drugiej ponad 200. Obie anteny łącznie z 900, do kilometra długości.

K: Krystian wcześniej powiedział, że nie wchodził, ale Ty Łukasz tak.
K: Nie ufam zardzewiałej radzieckiej stali.
Ł: Ja wchodziłem z kolegą. Najpierw na drugie lub trzecie piętro, na platformę. Jak człowiek spojrzał na dół, to poczuł strach. Kolega, który stał obok, zachęcał, żeby nie patrzeć w dół. Ale też kłębiło się pytanie, czy będzie tu można kiedyś wrócić. Czy nie zostanie to pocięte na złom, bo są takie plany, żeby ten kompleks rozebrać. I już może nie będzie więcej takiej okazji, żeby spróbować się wspiąć. I jakoś dałem radę wejść po tych chwiejących się drabinkach, przy wiejącym wietrze. Wysiłek wynagrodził przepiękny widok ze szczytu na Strefę.

K: Czy samo wejście jest jakoś zabezpieczone?
Ł: Drabina jest zamocowana na dole i u góry, na środku nie jest niczym przymocowana, dlatego w środkowej części się trochę buja. Przy każdej drabinie jest taka osłona zabezpieczająca przed wypadnięciem. Jedynie takie coś. I platforma znajdująca się miedzy piętrami.
K: Podpowiem tylko, że do pokonania było około 100 metrów w górę. Łukaszowi udało się dotrzeć na sam szczyt.

cien_czarnobyla (1)

K: Długo się przygotowywaliście na ten wyjazd? Czy wyposażyliście się w jakiś specjalny sprzęt?
K: Na pewno trzeba było zabrać latarkę, rękawiczki, jakąś maskę. Ja potrzebowałem miesiąca, aby wszystko zorganizować.

A: A czy farmakologicznie się przygotowaliście?
Ł: Nie, to nie jest konieczne. Tak, jak wspomnieliśmy, w pewnych punktach na terenie Strefy można byłoby normalnie zamieszkać. Jest pod tym względem bezpiecznie. Jest tylko kilka takich miejsc, gdzie jest podwyższone promieniowanie.

K: Gdzie jest składowany sprzęt, prawda?
K: Tak, tam, gdzie właśnie porzucono sprzęt – wojskowy, budowlany czy strażacki. Dodatkowo w niektórych miejscach można spotkać miejsca ze skażoną przez promieniowanie ziemią.
Ł: Oprócz szpitala, wspomnianego wcześniej chwytaka…
K: Lasu… Czerwonego Lasu
Ł: Tak, tak zwany rudy lub czerwony las, gdzie obok niego wiedzie droga w kierunku Prypeci. Na ten las opadł pył radioaktywny, który wiatr przeniósł znad reaktora. Jak osiadł na koronach, to drzewa tego lasu zmieniły kolor na czerwonawy. I do dzisiaj mamy tam silne promieniowanie, co prawda nie ma zakazu wstępu – można wejść, jeśli ktoś chce się nabawić choroby popromiennej. Takim miejscem, gdzie występuje silna radiacja są zakłady Jupiter na terenie Prypeci. Oficjalnie produkowano tam magnetofony i odbiorniki, a tak naprawdę była to przykrywka. Najprawdopodobniej produkowano tam paliwo jądrowe. I czarne skrzynki do rakiet balistycznych. Takie są przynajmniej podejrzenia, bo nikt nigdy nie powiedział, co tam naprawdę było produkowane. Ale nie powstał tam żaden radioodbiornik… jest nawet bunkier przeciwatomowy w piwnicach.
K: Eksplorując piwnice Jupitera trafiłem najprawdopodobniej na schron, pomimo chęci nie udało mi się otworzyć ciężkich stalowych drzwi.
Ł: Wielu eksploratorów, którzy przyjeżdżają z Europy, rzadko kiedy zapędzają się w te piwnice, aby zobaczyć, co one skrywają. Pierwsza rzecz to, występuje tam silne promieniowanie. A druga, te piwnice są zalane i przez to bardzo ciężko się tam dostać.

K: Jak blisko reaktora udało się Wam podejść?
K: Ostatniego dnia, przez trzy dni zwiedzaliśmy strefę, a na końcu odwiedziliśmy samą elektrownię. Byliśmy przy reaktorze numer cztery. Dzieliła nas tylko ściana, która została wybudowana po awarii. W celach ochronnych…
Ł: Jest tam kilka warstw betonu i zbrojeń, aby promieniowanie gamma nie wychodziło na zewnątrz. Jakiś czas temu było tam jeszcze wysokie promieniowanie. W tej chwili jest takie, że można przebywać tam około 20-30 minut bez narażania naszego zdrowia. Dłuższy pobyt może już mieć negatywne skutki. Byliśmy około 80 metrów od rdzenia zniszczonego reaktora.
K: Zwiedziliśmy sterownię bloku numer dwa. Wszelkie przyrządy czy instrumenty były identyczne jak te w czwartym.
Ł: Wszystkie cztery bloki miały takie samo sterowanie. Do sterowni numer dwa rzadko kto wchodzi. Jest kilka osób rocznie, które mają zaszczyt zwiedzić to miejsce.

K: A Wy mieliście jakiegoś przewodnika?
K: Oprowadzały nas dwie osoby, które były przed awarią mieszkańcami Prypeci. Do dzisiaj oprowadzą po Strefie Wykluczenia.
Ł: Siergiej i Andrzej. Siergiej był oficjalnym przewodnikiem po strefie. Andrzej bardziej nieoficjalnie z nami podróżował. Miał 15 lat, kiedy zarządzono ewakuacje Prypeci. Nawet dzielił się z nami prywatnymi fotografiami z tego okresu. Siergiej miał wtedy 30 lat i był pracownikiem elektrowni. Kiedy doszło do awarii był wtedy na nocnej zmianie. Opowiadał, że zadzwonił tej nocy do żony. Kazał jej pozamykać wszystkie okna, spakować się i czekać na niego. Mieli dwójkę dzieci, oprócz tego jego żona miała siostrę, męża i również dwójkę dzieci. Udało im się spakować i w ósemkę wyjechali do swoich rodziców na Ural. Dopiero po południu tego samego dnia zaczęły przyjeżdżać autobusy. Po domach i mieszkaniach chodzili milicjanci i funkcjonariusze obrony cywilnej, informując, żeby spakowali się, ale żeby zabrali rzeczy i pieniądze na trzy dni. Jak wiemy, nigdy już tam nie wrócili. Rząd autobusów, który ewakuował mieszkańców miał długość 30 kilometrów. Ludzi wysiedlono do głównie do trzech miejsc na terenie Ukrainy.
Oprócz tej dwójki, był jeszcze jeden – Siergiej, tak zwany złotozęby. Jak można się łatwo domyślić… zainwestował w złote zęby. Ale do końca nie wiem, czy on też pracował w elektrowni. Jeszcze kilka lat temu nie można było zwiedzić tylu miejsc co dziś. Same wyjazdy do Strefy stają się coraz popularniejsze. Kiedyś, żeby wejść na Oko Moskwy, w ogóle na ten teren, to graniczyło z cudem.
K: Oczywiście oficjalnie nie można wejść do żadnego budynku, nawet teraz. Wchodzi się na własne ryzyko. Może nawet milicja podjechać i można mieć problemy.
Ł: No właśnie, mówimy o tym, że wchodzimy do budynków. Teoretycznie, nie można nawet wchodzić na własne ryzyko.

K: Przed wejściem do budynku zakładaliście maski, rękawiczki?
K: Tak zakładaliśmy, proszę sobie wyobrazić jak tyle osób w jednej chwili wejdzie do budynku, każdy krok powoduje unoszenie się drobinek kurzu, który latami tam leżał, woleliśmy zabezpieczyć górne drogi oddechowe, stosując maski przeciwpyłowe.

A: Ale jednak wchodziliście do tych budynków?
K: Tak, wszyscy wchodziliśmy.
Ł: Na własne ryzyko. Wchodziliśmy na szczyty budowli.
K: Na przykład Oka Moskwy czy innych budynków. Gdzieniegdzie już czas zrobił swoje i stropy są już podniszczone. Można zrobić sobie po prostu krzywdę, musieliśmy uważać, gdzie stąpamy. Ale jak widać mogliśmy się spotkać i porozmawiać. O promieniowanie proszę się nie obawiać, my się nie obawiamy. Po prostu nie wchodziliśmy do takich miejsc.
Ł: Ludzie tam od lat pracują w elektrowni. Widać, że wszystko jest w porządku.
K: Mieszkają tam osoby starsze, dożywają ponad 80 lat. Żyją do dziś, ze studni czerpią wodę i jakoś potrafią żyć.

K: Rozumiem, że mieszkają tam pojedyncze osoby, oddalone od najbliższego osiedla ludzkiego o wiele kilometrów?
K: Praktycznie tak. Tak jak mówiliśmy wcześniej, pomoc medyczna jest położona poza strefą. Odwiedziliśmy babcię Helenę tzw. samosiejkę. Mieszka wraz z siostra, która nie może chodzić. Zostaliśmy bardzo miło ugoszczeni, pomimo faktu że byliśmy tam grupą 20-osobową, to otrzymaliśmy otrzymaliśmy po ciastku i chlebie.
Ł: Chlebem, który pokruszyła i nim nas pobłogosławiła, dając każdemu jego kawałek.
K: Gościnność jest w miarę możliwości bardzo sympatyczna. Bardzo lubią tam Polaków.
Ł: Pytaliśmy się, czy czasem nie czują się niekomfortowo, że są trochę traktowani jak atrakcja turystyczna. Czy źle się z tym czują, czy wręcz przeciwnie. Jednak bardzo się cieszą, jak taka grupa osób je odwiedzi. Że mogą się podzielić swoimi emocjami, przeżyciami.

K: Jak takie osoby funkcjonują? My jesteśmy przyzwyczajeni do sklepów na każdym rogu, tam musi być inaczej.
Ł: Raz w tygodniu przyjeżdża specjalny samochód, można powiedzieć, że mobilny sklep. On dociera do wszystkich takich osób w Strefie. I jeśli mają potrzebę, to kupują produkty.
K: Co tydzień jedzenie i picie jest dowożone, także żyją bez kłopotów. Akurat się zdarzyło, że trafiliśmy na okres, kiedy te osoby spodziewały się emerytury. I czekały na ławeczkach przed domami, aż zostaną one dostarczone.
Ł: Zdarza się, że grupy składają się dla takich „samosiejek”. Zebrane pieniądze przekazują, bo wiedzą jak małe wynagrodzenia się na Ukrainie. Ludzie poza Kijowem mają bardzo ciężko.

cien_czarnobyla (3)

Zuzanna Mikołajczak-Książek (moje Wronki): Jak Wasi przyjaciele zareagowali na to, że jedziecie?
Ł: Wszyscy się pytają, czy świecimy.
K: Przed wyjazdem każdy się bał. Po pierwsze wojna, a po drugie promieniowanie.
Ł: Bardziej się bali ze względu na konflikt na Ukrainie, niż ze względu na to, co mogłoby się nam stać w Strefie. Wystarczyło, że nagraliśmy filmik i go umieściliśmy na Facebooku ze skalibrowanym dozymetrem. Można go ustawić na bardzo niską skalę, wtedy praktycznie na każdym kroku pika. I pojawiały się reakcje: „O Jezu oni weszli w jakieś śmiertelne promieniowanie”. Wiele osób niestety nie ma podstawowej wiedzy o awarii czy nawet promieniowaniu. Elektrownia to pewien symbol, że promieniowanie, choroby, mutacje, których nie było. To wymysł ludzkiej wyobraźni. Przez te 30 lat zdołały się wytworzyć rezerwaty. Fauna i flora odżyła. Pojawiło się nawet kilka gatunków zwierząt, które uważane były za wymarłe. Wszystko dzięki braku obecności człowieka.

Z: Mieliście jakieś prośby o przywiezienie pamiątek?
Ł: Jest kategoryczny zakaz zabierania czegokolwiek ze Strefy. Nie można niczego wywozić ze względu na moralność i etykę. Powinno się Strefę zostawić w takim stanie, w jakim została ona opuszczona, tak jakby czas się tam zatrzymał. Żeby nikt nie brał porzuconych zabawek, pocztówek. Jakby każdy zaczął zabierać coś dla siebie, to nic by tam nie zostało. Druga sprawa jest taka, że to może być po prostu niebezpieczne dla zdrowia, ze względu na napromieniowanie.

K: Jak wygląda organizacja takiej wyprawy?
Ł: Jeszcze kilka lat temu były to dwie organizacje – Strefa Zero, która oferowała wyjazd na trzy dni i Bis-Pol – na jeden dzień. Co jest mało opłacalne. Teraz jeszcze dołączyło kolejne biuro ze Środy Wielkopolskiej, którego nazwy nie pamiętam. Wydaje mi się jednak, że najwięcej można zobaczyć ze Strefą Zero. Jako pierwsi zaczęli organizować wyjazdy i szef biura – Paweł Mielcarek, zdołał sobie przez te lata wyrobić niezłe układy. Koszt wyjazdu na 3-4 dni to około 2000 złotych.

K: Wspominaliście o tym, że chcecie wrócić? Żeby zobaczyć to samo czy coś więcej?
Ł: Wiadomo, że przez trzy dni nie da się zwiedzić wszystkiego. Byliśmy w miejscach, które planowaliśmy zobaczyć tylko raz, ale są też takie, do których chcielibyśmy w przyszłości wrócić. Prypeć przede wszystkim, Oko Moskwy również. Może nawet, aby być pełne trzy dni w samej Prypeci, podzielić sobie miasto na części. Żeby zobaczyć całe miasto. Pod koniec to już zmęczenie dawało się we znaki. Wstawaliśmy o 5:20, a wracaliśmy pociągiem około 22. Do naszej kwatery wracaliśmy około północy. Chcieliśmy się jeszcze trochę zintegrować oczywiście. A zwiedzanie tych terenów było sporym wysiłkiem. Choćby wejście na Oko Moskwy.
K: Na oko pół godziny.
Ł: Trochę więcej… chyba, że ktoś ma dobrą kondycję. W Prypeci człowiek chciał nawet sobie na chwilę usiąść, bo był już zmęczony. Jest wiele miejsc, do których chcielibyśmy jeszcze wejść. Do szpitala na przykład. Byliśmy na jednym oddziale, a jest ich tam pięć.
K: Szkoły dokładnie nie zobaczyłem, też żałuję.
Ł: Nie byłem, co jest trochę karygodne, w Domu Kultury Energetyk. Zaraz przy Placu Centralnym.

K: Jak byście mieli wybrać jedno wspomnienie czy miejsce, które wywarło na Was największe wrażenie?
K: Dla mnie szpital.
Ł: Dla mnie ogólnie Prypeć.
K: Łóżeczka szpitalne dla dzieci z oddziału położniczego. Pojemniki na leki, flakoniki.
Ł: Trafiliśmy nawet na szafę pełną ampułek i strzykawek.
K: Zwiedziliśmy jeszcze eksperymentalną fermę norek.
Ł: Właśnie, o tym jeszcze nie wspomnieliśmy. Po wypadku, została tam założona eksperymentalna ferma norek. I naukowcy karmili norki napromieniowanymi rybami, które wyłowiono ze zbiornika wodnego obok Prypeci. Badania wykazały, że mięso norek również zostało napromieniowane. Ale okazało się, że futra są na tyle bezpieczne, że można je sprzedawać i trafiały one do obiegu.

cien_czarnobyla (5)

Z: Jakie wrażenie wywołują opuszczone budynki, pewnie nie można tego zapomnieć?
Ł: Człowiek wchodzi do takiego przedszkola lub szkoły i widzi polepione figurki z plasteliny, które leżą tam od 30 lat. Porzucone zabawki i lalki, chyba nie ma człowieka, który by się nie wzruszył.
Mimo że to nie jest miejsce i wydarzenie, w którym śmierć poniosło wiele osób. Tylko ten wypadek i proces, że ludzie musieli w ciągu trzech godzin opuścić swoje domy. To właśnie buduje te emocje i unikalność Prypeci. Nie rozmawiamy o śmierci, ale i tak się człowiek wzrusza. Na miejscu nie było nawet takiej liczby autobusów, aby zapewnić sprawną ewakuację, mówimy tutaj o 50000 mieście. W pewnym momencie nawet mieszkańcy Kijowa się zorientowali, że w mieście nie ma żadnych autobusów, bo wszystkie zostały wysłane do Prypeci. A teraz nikt tam nie mieszka…
 
fot. Ł.WLAZIK / K.JANISZEWSKI

Aby przejść do fotogalerii kliknij na zdjęcie poniżej
cien_czarnobyla (7)