Dziesiątki pasażerów, oczekujących na autobusy. Wśród nich rodziny, studenci czy konduktorzy. Jednak transport drogowy, który ma ich zawieźć w dalszą podróż, zjawia się rzadko. Takie obrazki towarzyszyły dziś mieszkańcom oraz podróżującym pociągami.
Pociągi regionalne faktycznie dojeżdżają do Wronek, aby po kilkudziesięciu minutach wracać w kierunku Poznania. I naprawdę zjawiają się autobusy, które mają zawozić pasażerów do Miałów. Jednak jest to tylko jeden pojazd na kilkanaście minut. Przy wejściu do niego tworzy się kolejka. Niektórzy szczęśliwcy pojadą zaraz w dalszą podróż. Dobrze, że autobusy wyposażone są w bagażniki na rzeczy towarzyszące pasażerom. Jednak minie trochę czasu zanim wszyscy pasażerowie znajdą się w kolejnym pociągu. Ci pierwsi, którzy pojechali, będą musieli czekać, za tymi, którzy jeszcze są na wronieckim dworcu.
Po tym jak autobus odjedzie na twarzach pasażerów maluje się zrezygnowanie i zniecierpliwienie. Kiedy kolejny autobus? Pewnie, gdy przyjedzie. Podróżni nie otrzymują żadnych informacji. Konduktorzy – najpierw było ich dwóch, potem dołączyła kolejna dwójka. Rozmawiali między sobą na ławce obok przejścia między Dworcową a Polną, wzdłuż alejki zasłużonych wronczan. Często mają telefon przy uchu. Są tak samo zdezorientowani jak podróżni. Jedna z osób jadących do domu – do Gorzowa mówi, że dzwonią i pytają o to, gdzie są te autobusy. W tej chwili są takimi samymi podróżnymi jak pozostali – ci, siedzący na ławce, chodniku, krawężniku czy stojący przeskakując z nogi z nogę. Młody podróżny z plecakiem i walizką na kółkach, którego zapytałem, gdzie jedzie i jak długo czeka, odpowiedział z lekkim uśmiechem, że już dwie godziny stoi w tym samym miejscu, nasłuchując, o czym dyskutują kierownicy pociągów i konduktorzy. Dopytuję, czy otrzymał coś do picia, bo przecież tak POLREGIO podało w komunikacie, odpowiedział, że nie. Zaproponowałem, że wskażę mu drogę do sklepu, podziękował. Powód? Zadzwonił po ojca, który już do niego jedzie… z Gorzowa… oddalonego od Wronek o 100 km. Cieszył się, że już jest niedaleko Wronek i zaraz będzie kontynuował podróż. Zastanawiał się tylko czemu niektóre autobusy z kartkę „komunikacja zastępcza” wyjeżdżają z przystanku puste.
Kolejnemu podróżującemu zaproponowałem, aby wzorem swojego towarzysza podróży zadzwonił po kogoś z rodziny. Ożywił się na myśl i zaciągnął mocniej palonego papierosa, przynajmniej będzie wiedział na czym stoi i na co ma czekać, gdy tata, mama lub rodzeństwo będzie w drodze po niego. Z jego perspektywy trasa niedługa, bo mieszka za Krzyżem. Skąd to ożywienie? Czekał na ławce przy drzewku poświęconymu dr. Zimniakowi już trzy godziny. Trzy godziny. Czekał i obserwował, jak inni wchodzą do autobusu. Spojrzał na sporą grupę podróżników i powiedział, że i tak wszyscy nie wejdą do kolejnego autobusu, a takich ludzi wcześniej było jeszcze więcej. Tymczasem do Wronek zawitał kolejny skład, z którego wysypali się podróżni.
Najciekawszym podróżującym, z którym rozmawiałem, był mężczyzna, dość rzucający się w oczy. Spodnie dżinsowe typu dzwony i długie siwiejące włosy. Nie zdążyłem zapytać, jak długo czeka, ale jechał z Krakowa do Gorzowa. Oznajmił, że zmierza na festiwal literacki. Poprosił o zapalniczkę, odpalił papierosa i przywitał się z moim psem. W dość niewybrednych słowach skwitował całą tę sytuację i dezinformację. Jednak znalazł na to remedium. Po prostu chciał iść i złapać stopa. Upewnił się czy trasa piechotą na ulicę Sierakowską pod starą mączkarnię jest trafna. Z nieopisaną dumą przyznał, że już to sobie obcykał. Nie wątpię. Pewnie miał na to dużo czasu.
Młoda dziewczyna nie była specjalnie znudzona i zniecierpliwiona. Ona również zdołała skontaktować się z rodziną i już jej mama niedługo po nią będzie. Na szczęście to tylko Krzyż Wielkopolski. Szczęściara. Inni, jadący w kierunku Szczecina, nie mieli tyle szczęścia. Rodziny z dziećmi, studenci wracający na weekend czy inni podróżni z pełnym wachlarzem bagażu. Każdy sobie radził jak mógł. A to telefon w ręku – ciekawe, ilu osobom skończyła się energia w aparacie zanim wpadli na pomysł skontaktowania się z bliskimi – paru nawet krążyło w kółko bez celu. Szczęśliwcem mógł się nazwać ten, który mógł usiąść na ławce. Pozostałym został krawężnik, chodnik i bagaż. Dobrze, że pogoda nie była tak upalna jak dzień wcześniej. Znalazły się też osoby, które niedolę wspomagały zimnym piwkiem. Nie powinno to nikogo dziwić.
W Krzyżu również można było zauważyć podobne obrazki do tych z Wronek. Fot. Nasze Miasto Międzyzdroje
Na zakończenie. Patrząc na przejazd kolejowy przy ulicy Poznańskiej doszedłem do wniosku, że nieszczęście jednych jest szczęściem drugich. Pamięta ktoś, kiedy ostatnio tak płynnie można było przejechać w tym miejscu? Patrząc na obrazek poniżej, kierowcy zdawali sobie sprawę, że zamknięte szlabany im niestraszne. Chyba, że jest to regułą tutaj. Jeśli tak, to mamy problem. Zastanawia mnie jeszcze czemu z rozkładu jazdy pociągów nie zniknęły pociągi IC i TLK, które zatrzymywały się w Szamotułach, a we Wronkach już nie.
Tak, auta na tym zdjęciu stoją na torach.
Z dziennikarstwem byłem związany zanim osiągnąłem pełnoletność. Umiejętności nabywałem głównie dzięki własnej inicjatywie, ale też w lokalnych pismach. Od zawsze jestem zaangażowany w pomaganiu lokalnej społeczności. Zawsze dążę do tego, aby tworzone przeze mnie materiały były jak najwyższej jakości.