Wywiad z wokalistą Dżemu – Maćkiem Balcarem


FOTO. Natalia Ćwiertnia

Asia Skóra i Gosia Ćwiertnia: Jak samopoczucie po wczorajszym koncercie? Jak się Panom „siedziało” w naszym więziennym mieście przez ten krótki czas?
Maciek Balcar: Bardzo dobrze, aczkolwiek… jeszcze troszeczkę musimy poczekać, aby było ciepło wieczorami. Dobrze, że mogliśmy się nieco „dogrzać” tego dnia, bo dzień wcześniej, czyli w piątek, we Wrocławiu graliśmy w pełnym deszczu. Padało tam od kilku dni i był to naprawdę dramat, bo my pod daszkiem – co prawda przeciekającym, ale zawsze – dawaliśmy sobie jakoś radę, ale tak żal było patrzeć na ludzi, którzy stali w ulewie, w deszczu właściwie nieustającym. A tutaj jednak mieliśmy sucho i to jest już ogromny sukces. Myślę, że zwyczajniej trzeba było się troszkę cieplej ubrać a oprócz tego wieczór był bardzo miły i to nie tylko z naszej strony, bo widziałem, że ludzie się też bardzo fajnie bawili, bardzo fajnie reagowali. Jeśli chodzi o „siedzenie” we Wronkach… Pochodzę z takiego rejonu Wielkopolski – z Ostrowa Wielkopolskiego – gdzie bardziej przytaczano przy różnych okazjach Rawicz. Tam było słynne powiedzenie podczas gry w karty: „Kto nie ryzykuje, w Rawiczu nie siedzi”. Myślę, że ta część Wielkopolski, która ma bliżej do Wronek, przy kartach mówi: „Kto nie ryzykuje, we Wronkach nie siedzi”. W każdym razie… bardzo miło tutaj jest i myślę, że z przyjemnością byśmy tu jeszcze wrócili.

AiG: Nie wiem, czy do Pana dotarły słuchy, że DŻEM był bardzo długo wyczekiwanym zespołem we Wronkach. Czy publiczność dała zespołowi to odczuć?
MB: To, że publiczność się cieszy i dobrze bawi, to jest jedna rzecz, a to, że jesteśmy wyczekiwani… jeżeli ktoś nas o tym nie poinformuje, to raczej trudno jest to zgadnąć, bo jakby efekt jest ten sam. Wszystko sprowadza się do tego, że zabawa ma być udana i jeżeli jest udana, to znaczy, że było dobrze niezależnie od tego, czy byliśmy długo wyczekiwani, czy koncert po prostu przyciągnął dużo fanów. Ale to miłe, słyszeć, że są takie miejsca w Polsce, gdzie się na nas czeka.

AiG: Jak to jest być legendą polskiej sceny muzycznej? Czy są jeszcze takie koncerty, przed którymi Panowie odczuwają stres?
MB: Są takie koncerty. Jest ich oczywiście mało, z racji tego, że gramy około stu koncertów rocznie – w mojej historii ‘dżemowej” już grubo ponad tysiąc a w historii zespołu nie da się chyba tego policzyć. Wiem, że zdarzają się takie przypadki, gdzie ludzie się zawsze stresują, aczkolwiek myślę, że w zespole DŻEM akurat nie występuje takie zjawisko, poza takimi imprezami, gdzie na przykład jest coś rejestrowane, zostanie już po wieki wieków i będzie można do tego wrócić w każdej chwili. Wszystko jest jak na dłoni, wszystko słychać, więc każde muśnięcie palca, każdy kiks jakiś, krzywy dźwięk… to wszystko już zostanie. Tego typu koncerty dają pewien rodzaj stresu, czy też adrenaliny większej. No i na pewno te wszystkie imprezy, gdzie mamy okazję zagrać przed naprawdę wielkimi zespołami: za mojej kadencji był to Clapton i AC/DC, ale chłopcy grali też przecież przed Rolling Stonesami, ZZ Top, także to na pewno były takie momenty, kiedy mieli podwyższone ciśnienie.

AiG: Co jest dla Panów inspiracją w tworzeniu muzyki?
MB: Ja myślę, ze nie ma czegoś takiego. Muzyka powinna wypływać… z muzyka. Generalnie, jesteśmy tym, co tworzymy. To jest po prostu to, co w nas gra, wydaje się, że życie po prostu i to chyba dotyczy wielu artystów.

AiG: Czy istnieje lista pewnych utworów, które Panowie grają na każdym koncercie?
MB: No tak, trudno nie zagrać na koncercie „Whisky”, „Cegły”, czy „Wehikułu czasu”, ostatnio również „Do kołyski” i „Partyzanta”. To są utwory, na które ludzie między innymi przychodzą a grając w większych odstępach czasu, trudno te utwory pominąć. Gdybyśmy mieli grać u was kolejny plener za dwa tygodnie, prawdopodobnie pewne utwory z tego „żelaznego” repertuaru mogłyby się nie pojawić, z racji tego, że część osób już usłyszała „Whisky”, czy „Cegłę”, ale nie usłyszała na przykład „Jesionów”, „Victorii”, czy innych utworów. W momencie, kiedy – tak, jak mówicie – zespół jest wyczekiwany i nie zapowiada się, że będziemy u was w przeciągu pół roku, to nie możemy potraktować fanów w taki sposób, grając pewną listę utworów pomijając te, na które oni ewidentnie czekają.

AiG: Mamy we Wronkach kilka zespołów, które próbują swoich sił w różnych gatunkach muzyki – najbardziej znanym jest chyba ZGON. Czy ma Pan jakieś rady dla nich, żeby się wybili?
MB: To jest bardzo trudny temat, dlatego, że żyjemy w coraz bardziej skomplikowanym świecie i informacje, które się pojawiają zewsząd, z Internetem na czele, są w takiej ilości, że bardzo trudno wyselekcjonować to, co jest dla nas ciekawe, czy interesujące. Właściwie to zdarza się, że chcemy czasem uciekać od tych informacji, bo jesteśmy nimi przytłoczeni. Tak jest chociażby w moim przypadku, ja prawie w ogóle telewizji nie oglądam, ewentualnie jakiś film, dlatego, żeby nie ładować sobie właśnie do głowy tej tony bezużytecznych informacji. I tu jest ten problem młodych zespołów, że one w tym „gąszczu” informacyjnym muszą się przebić z tą informacją, że istnieją, tworzą, mają nowe piosenki, nowe koncerty… Wydaje mi się, że trzeba troszeczkę zawierzyć technologiom, pójść z duchem czasu i z zupełnie innym kluczem się poruszać, czyli poprzez te narzędzia internetowe, właśnie tam prezentować w jak największej ilości miejsc swoją muzykę. Ale z drugiej strony… jak to precyzyjnie zrobić? Nie jestem w stanie chyba powiedzieć, bo sam nagrywam solowe płyty i wiem, jakie to jest trudne, żeby pewna informacja dotarła do odbiorców. Często po czasie przychodzą ludzie i mówią: „Grałeś tu i tu, ale nie było informacji!” Taka jest prawda. Jest tak potężny gąszcz informacyjny, że często jest bardzo trudno przebić się z informacją. Oprócz tego, by grać własną muzykę, co jest chyba oczywiste, to jest taka rada ponadczasowa: po prostu znaleźć kogoś mądrego i zdolnego, kto w tym Internecie potrafi umieszczać takie informacje. To jest rada dla młodych zespołów.

AiG: Czy nasza publiczność zachęciła DŻEM do tego, by ponownie zagrać we Wronkach?
MB: Oczywiście że tak! Bezsprzecznie, byliśmy bardzo mile zaskoczeni reakcją tej publiczności bliskiej, ale też mieliśmy okazję dojrzeć tam bardzo, bardzo daleko, wysoko, aż przy drodze stojących ludzi, którzy faktycznie nie byli przypadkowymi przechodniami, tylko stali przez cały koncert. Także to naprawdę jest jak najlepszą zachętą do tego, żeby się we Wronkach pojawić.