Jak wszyscy świetnie pamiętamy, miniony sezon ligowy należał do jednej drużyny – Lecha Poznań, dla którego były to wyjątkowe rozgrywki. Rozgrywki, w których poznańska drużyna świętowała swoje historyczne, setne urodziny. “Kolejorz” sprawił z tej okazji sobie i kibicom piękny prezent w postaci ósmego tytułu mistrzowskiego. Pierwszego od siedmiu lat i zaledwie trzeciego w XXI wieku. Jak jednak doszło do tego, że to właśnie drużyna z ulicy Bułgarskiej podniosła w maju mistrzowskie trofeum?
Przedsezonowe przygotowania
Końcówka sezonu 2020/21, podobnie jak cała tamta ligowa kampania, nie była dla Lecha udana. Co prawda w ostatniej, 30. kolejce udało się zremisować z Górnikiem Zabrze. Jednak jedenaste miejsce w tabeli na koniec ligowych rozgrywek zostało przez wszystkich ocenione jako ogromna porażka. I słusznie – to był jeden z najsłabszych sezonów ligowych “Kolejorza” w XXI wieku. Sympatycy najbardziej utytułowanej drużyny z Wielkopolski mogli mieć powody do obaw przed startem nowego sezonu – z klubem pożegnał się Tymoteusz Puchacz, który zamienił Lecha na Union Berlin, a do klubu nie przyszedł nikt – jak się mogło wówczas wydawać – kluczowy.
Transfery “in”
Oczywiście, Zarząd “Kolejorza” dokonał kilku wzmocnień. Jeszcze zimą włodarzom poznańskiej ekipy udało się podpisać kontrakt z Radosławem Murawskim, któremu z końcem ówczesnego sezonu kończyła się umowa z tureckim Denizlisporem. Lech pozyskał również Artura Sobiecha, który miał wzmocnić rywalizację w ataku. Jednak przede wszystkim wzmocnione zostały boki obrony. Na lewą flankę pozyskano Barry’ego Douglasa, który z Lechem tytuł mistrzowski świętował w sezonie 14/15. Dodatkowo z Omonii Nikozja przybył do Poznania niejaki portugalski prawy obrońca. Chodzi mi oczywiście o Joela Pereirę, o którym wówczas w Polsce nie słyszał nikt, a jak pokazał czas – był to jeden z lepszych transferów poznańskiej lokomotywy w obecnej dekadzie. Ponadto z półtorarocznego wypożyczenia powrócił skłócony z trenerem Żurawiem – Joao Amaral. “Czy złapie wspólny język z Maciejem Skorżą?” – zastanawiali się kibice “Kolejorza”. Historia pokazała, że tak. I to również dzięki sympatycznemu portugalczykowi Lech mógł podnieść w maju 2022 roku trofeum, o którym rok wcześniej nikt nawet w Poznaniu nie marzył. Ale po kolei.
Początek sezonu
Po przyzwoitym okresie przygotowawczym (towarzyskie zwycięstwa z Zagłębiem Lubin i Midtjylland oraz porażki z Lechią i Arką) Lech mógł przystąpić do rozgrywek. Pierwszy ligowy mecz poznańskiej drużyny przypadł na piątek, dwudziesty trzeci dzień lipca 2021 roku. Lech podejmował u siebie beniaminka – radomskiego Radomiaka. “Kolejorz” przeważał w tym meczu, dwukrotnie pokonał nawet golkipera rywali, ale za każdym razem sędzia liniowy unosił w górę swą chorągiewkę, sygnalizując spalonego. Po meczu zarówno piłkarze, jak i kibice drużyny trenera Skorży czuli ogromny niedosyt. No nic – bywały lepsze, ale bywały też gorsze początki. Równo tydzień później poznaniaków czekał pierwszy wyjazd – do Zabrza, na mecz z tamtejszym Górnikiem. Oczekiwania były duże, jednak przysłowiowy balonik pękł z hukiem w szóstej minucie gry, gdy Lubomir Satka sprokurował jedenastkę, a tę na gola pewnie zamienił Jesus Jimenez. “Nowy sezon, ten sam Lech” – musieli myśleć wtedy rozgoryczeni fani Kolejowego Klubu Sportowego. Piłkarze poznańskiej drużyny wzięli się jednak w garść. Nimo, że pierwszy strzelony przez nich gol nie został uznany przez spalonego, tak jednak po trafieniach Jakuba Kamińskiego, Mikaela Ishaka i Michała Skórasia przyjezdni zwyciężyli 3:1. Pokazał się również Joel Pereira – niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Portugalczyk wyleciał z boiska za brutalny faul, a komisja ligi zawiesiła go na kilka spotkań.
Kolejne starcia
Lech się jednak rozpędził – w trzeciej serii gier zwyciężył przy Bułgarskiej z Cracovią po trafieniach Kamińskiego i Salamona, który pokonał Karola Niemczyckiego silnym strzałem z dystansu. Tydzień później z Niecieczy również przywiózł komplet – trafienia Ishaka, Amarala i przede wszystkim fenomenalne uderzenie z wolnego autorstwa Barry’ego Douglasa dały przyjezdnym zwycięstwo 3:1. Gola honorowego dla Termaliki zdobył z rzutu karnego Piotr Wlazło. Na tym etapie sezonu “Kolejorz” był już liderem. Jednak krytycy pisali, że tak naprawdę, to drużyna dowodzona przez Macieja Skorżę nie mierzyła się jednak z nikim poważnym i nie można brać tych dobrych wyników z początku rozgrywek jako prognostyk na cały sezon.
Pierwsze potknięcia
Poważny sprawdzian miał w końcu nadejść w niedzielne popołudnie, dwudziestego drugiego dnia sierpnia, w domu, przy Bułgarskiej, z wiceliderem, Lechią. Poznańska lokomotywa wygrała 2:0 po trafieniach Ishaka oraz Kvekveskiriego i zamknęła usta krytykom. Jednak poznaniacy nie mieli ani chwili na odpoczynek. Już sześć dni później do Poznania zawitała szczecińska Pogoń, która po potknięciu się Lechii wskoczyła na drugie miejsce w tabeli. Kiedy w 85. minucie gry Luka Zahović dał prowadzenie Portowcom, kibice gospodarzy mogli pomyśleć, że oto nadchodzi pierwsza ligowa porażka ich ukochanej drużyny w tym sezonie. Ale Lech nie powiedział ostatniego słowa. Wyobraźcie sobie teraz boisko. Do końca meczu zostało jakieś piętnaście sekund. Wasza drużyna przegrywa jedną bramką. Macie rzut wolny, więc cały skład czeka już na piłkę w polu karnym. Długie podanie w “szesnastkę” zagrywa bramkarz. Jeden z kolegów zgrywa wam piłkę, a wy perfekcyjnie oddanym strzałem z powietrza zapewniacie swojej ekipie remis. Niesamowite, prawda? Dokładnie to przytrafiło się Pedro Tibie, który ślicznym strzałem zapewnił “Kolejorzowi” punkt w 95. (!) minucie meczu z Pogonią. Lech zatem po sześciu kolejkach nadal pozostawał niepokonany, z dorobkiem czternastu na osiemnaście możliwych do zdobycia punktów.
Kolejne wzmocnienia
Lider ligowej tabeli nie próżnował również poza boiskiem. Do drużyny dołączył skrzydłowy Viktorii Pilzno, Adriel Ba Loua, za którego zapłacono 1,2 mln Euro. Czym ustanowiono nowy rekord transferowy poznańskiej drużyny. Rywalizację na lewej obronie zwiększył były piłkarz Guingamp, Portugalczyk Pedro Rebocho. Obaj nowi piłkarze znaleźli się w kadrze na mecz z Rakowem, w którym Lech pokazał niesamowitą wolę walki. Gdy przegrywając 0:2 po trafieniach Cebuli oraz Musiolika odrobił straty, i za sprawą Joao Amarala i Mikaela Ishaka wracał do Poznania z jednym punktem. To była ostatnia kolejka ligowa przed przerwą reprezentacyjną.
Po przerwie na kadrę
Po przerwie na reprezentację, na stadion przy ul. Bułgarskiej przyjechała krakowska Wisła. To chyba jedyne, co się tamtego dnia “Białej Gwieździe” (nie)udało. Gole Amarala, Ba Loui, Rebocho oraz dublet Mikaela Ishaka zapewniły poznaniakom bardzo okazałe, pięciobramkowe zwycięstwo. A Wisła? Nie oddała nawet celnego strzału… Lech wysłał kolejny sygnał, że w tym sezonie walczy o mistrzostwo. Tydzień później rozpędzona lokomotywa przybyła do Białegostoku w celu rozegrania tam meczu z miejscową Jagiellonią i… gospodarze, a konkretnie Jesus Imaz wlali do poznańskiego pieca wiadro, a może nawet beczkę lodowatej wody. Porażka 0:1 i “Kolejorz” przestał być już niepokonany. Wytrzymali 7 spotkań. Nie było jednak czasu na smutek, bo cztery dni później czekało kolejne spotkanie, tym razem w Pucharze Polski. Rywalem była Skra Częstochowa. Wynik meczu? 3:0 dla ekipy lidera Ekstraklasy! Ten mecz był okazją dla kilku drugoplanowych piłkarzy do pokazania się. Gole zdobyli Douglas, Sobiech i młody Antek Kozubal, który ustalił wynik meczu. Najlepsi zawodnicy Lecha odpoczęli, i słusznie, bo już drugiego października czekał mecz z wiceliderem z Wrocławia, Śląskiem. Ten z dorobkiem pięciu zwycięstw i czterech remisów w dziewięciu meczach pozostawał jedyną niepokonaną drużyną w naszej lidze. Poznaniacy byli zatem pełni obaw przed tym pojedynkiem, lecz jak się okazało – niesłusznie. To spotkanie było istnym koncertem ekipy Macieja Skorży. Kto chociaż trochę spóźnił się na stadion, miał czego żałować, bo już w drugiej minucie gry wynik otworzył Joao Amaral. Następnie dubletem popisał się dziewiętnastoletni wówczas Kuba Kamiński, a wynik golem na 4:0 ustalił kapitan Lecha, Ishak. Lider z podniesioną głową zmierzał już do Warszawy, gdzie miał zawalczyć z ustępującym mistrzem – pogrążoną w kryzysie Legią. W potyczce tej wymierzony został jeden cios – prosto w serce Legionistów. Po stałym fragmencie gry egzekwowanym przez Rebocho piłkę do bramki skierował niezawodny Ishak, który mógł jeszcze wykorzystać jedenastkę w końcówce. Jednak jego intencje w świetnym stylu wyczuł Kacper Tobiasz. Zbyt wiele to nie zmieniło. Lider kroczył pewnie dalej. Domowe zwycięstwo 4:1 z Wisłą Płock po trafieniach Salamona, Murawskiego, Kamińskiego i Amarala tylko potwierdziło świetną formę Lecha.
Kryzys formy?
Kilka dni później “Kolejorz” pewnie wyeliminował w Pucharze Polski 2:0 Unię Skierniewice i udał się do Mielca, gdzie zaledwie zremisował z miejscową Stalą. Było to dopiero trzecie spotkanie, gdzie Kolejowy Klub Sportowy nie zdobył gola. W czternastej kolejce drużyna prowadzona przez Macieja Skorżę wyruszyła w długą drogę do Łęcznej, by zmierzyć się z ostatnią w tabeli drużyną Górnika. Faworyzowani przyjezdni długo prowadzili po golu Amarala. Jednak na osiem minut przed końcem meczu Janusz Gol wyrównał strzałem głową. Lech drugi raz z rzędu musiał zadowolić się podziałem punktów. Eksperci już zaczęli nieśmiało mówić o małym kryzysie lidera. Jednak niezawodny Amaral celnym strzałem zapewnił lokomotywie zwycięstwo w meczu z Piastem. W szesnastej kolejce na Stadion Miejski w Poznaniu przybyła Warta, która sprawiła młodszemu bratu niemałe problemy. Chociaż mimo wszystko to kibice przystrojeni w niebiesko-białe barwy mieli po tym meczu więcej powodów do radości. Gdyż “Kolejorz” wygrał po trafieniach Milicia i oczywiście Ishaka, dla którego było to dziewiąte trafienie w tamtych rozgrywkach.
Przyzwoita końcówka
Po pewnym, czterobramkowym zwycięstwie nad krakowską Garbarnią w pucharze, w siedemnastej serii gier Lech mierzył się na wyjeździe z Zagłębiem. Tamto szalone spotkanie okraszone było aż pięcioma trafieniami, ale to przyjezdni cieszyli się wówczas ze zwycięstwa. Po czternastu minutach “Kolejorz” prowadził już 2:0 po trafieniach Milicia i Amarala. Jednak za sprawą Kruka “Miedziowi’ złapali kontakt. Cztery minuty później Kamiński podwyższył co prawda prowadzenie strzałem głową, ale po kolejnych sześciu Zagłębie znowu przegrywało już tylko jednym golem. Taki wynik utrzymał się do końca i na półmetku sezonu Lech przewodził reszcie stawki z dorobkiem 38 punktów. Z trzypunktową przewagą nad Pogonią i pięcioma oczkami więcej niż trzeci w tabeli częstochowski Raków. Zanim Lechici udali się na zasłużone urlopy, czekały ich jeszcze dwa ligowe spotkania. Jedenastego grudnia KKS wyszedł na murawę stadionu w Radomiu, gdzie jednak dał się pokonać miejscowym 1:2. W szesnastej minucie wynik strzałem z rzutu karnego otworzył Karol Angielski, a niespełna kwadrans później Maurides podwyższył na 2:0. Gol zdobyty przez Ishaka w drugiej części meczu nie pomógł już “Kolejorzowi”, który drugi raz w tym sezonie wracał do Poznania na tarczy. Lech zamierzał otrząsnąć się osiem dni później. W domowym starciu z Górnikiem Zabrze, by w dobrym humorze udać się na zasłużony odpoczynek. Gdy po dziewięćdziesięciu ośmiu minutach gry telebim wskazywał wynik 1:1, i wszyscy myśleli już, że “Kolejorz” i Górnik podzielą się punktami. Antonio Milić strzałem głową z najbliższej odległości dał gospodarzom trzy punkty. Tym razem Lechitom się upiekło. Runda jesienna w wykonaniu Poznaniaków przerosła nawet najśmielsze oczekiwania ich wiernych kibiców. Ci patrzyli pewnym wzrokiem przed siebie, nie mogąc się już doczekać rundy wiosennej.