W dzisiejszej recenzji, przyjrzymy się kultowej muzyce Billa Contiego do jednego z największych fenomenów kinowych wszech czasów, jakim jest „Rocky”.
Sukcesu tak spektakularnego, jak odniósł film Johna G. Avildsena, nie spodziewał się chyba nikt w Hollywood. Historia boksera amatora porwała widzów i krytyków filmowych na całym globie. Zrealizowany niewielkimi kosztami dramat sportowy, okazał się także przepustką do sławy dla Sylvestra Stallone’a (który, prócz zagrania głównej roli napisał też scenariusz).
Amerykańska Akademia Filmowa wyróżniła „Rocky’ego” siedmioma nominacjami do Oskara, z których aż trzy zamieniły się w złote statuetki – za montaż zdjęć, reżyserię i film roku. Dziennikarze europejscy z kolei, uhonorowali obraz nagrodą Złotego Globu dla najlepszego dramatu. Film doczekał się także pięciu kontynuacji i dwóch spin-offów (dwie części „Creeda”). „Rocky” to nie tylko kultowa kreacja Stallone’a, to także legendarna już dziś partytura Billa Contiego, który dzięki swojej partyturze, towarzyszącej historii słynnego boksera, na stałe zapisał się w historii muzyki filmowej. Conti napisał partyturę, brzmieniowo zgodną z duchem lat 70. i przefiltrował różne gatunki muzyczne – od symfoniki, przez elementy rockowe, bluesa, jazz i pop, tworząc prawdziwie wybuchową mieszankę.
Muzyka z „Rocky’ego” została wydana po raz pierwszy w roku 1976 na winylu, następnie była wznawiana na przestrzeni lat na dysku CD. Za przedmiot niniejszej recenzji posłużyło mi zremasterowane wydanie z 2006 roku – nie zmienia ono pierwotnej zawartości albumu, lecz oferuje znacznie czystsze, bardziej soczyste, zremasterowane brzmienie. Należy też zwrócić uwagę na fakt, iż muzyka zawarta na albumie, to nagranie, które Bill Conti przygotował specjalnie na płytę.
Wersje filmowe poszczególnych utworów różnią się pewnymi szczegółami, niemniej jednak, nagranie albumowe jest bardziej doszlifowane i w mojej opinii cechuje je znacznie większy pazur wykonawczy. Zwracając uwagę na działanie ścieżki dźwiękowej w obrazie, nie ma najmniejszych wątpliwości, że Conti zrozumiał film perfekcyjnie, ponieważ jego muzyka, w połączeniu z dziełem Avildsena jest absolutnie fantastyczna. Któż nie poczuł gęsiej
skórki w scenach treningu Rocky’ego przy dźwiękach „Gonna Fly Now”, kogo nie wzruszyła finałowa walka ze słynnym „Going The Distance” w tle? W obrazie partytura jest wprost niesamowita, pomimo iż spotting muzyki jest bardzo oszczędny, Bill Conti ilustruje bowiem tylko te momenty, które wymagają dramatycznej muzycznej podpory. „Rocky” jako ilustracja muzyczna jest jedną z najbardziej inspirujących ścieżek filmowych w historii.
Głównym filarem partytury jest kultowy już „Gonna Fly Now”, funkcjonujący jako temat główny filmu. Utwór ten, to absolutny klasyk gatunku – obok utworów z „Różowej Pantery”, „Gwiezdnych Wojen” i Bonda, jest to jedna z najsłynniejszych melodii w historii kina. Kipi wprost od niej heroizm, chwała, duch czystej, sportowej rywalizacji. Otwierające fanfary na trąbki, solówka na gitarze elektrycznej, smyczki, perkusja i podkreślający całość wokal DeEtta Little & Nelsona Pigforda składają się na
pasjonujący track, szeroko rozpoznawany w świecie, tak ikonograficzny dla gatunku. Conti za pomocą jego elementów konstruuje też inne fragmenty muzyki (jazzowa aranżacja w „Butkus”, marszowa stylizacja a la Golden Age w „Fanfare For Rocky”, która brzmi niczym muzyka dla wkraczających na arenę gladiatorów).
Muzyka do „Rocky’ego” to nie tylko „Gonna Fly Now” – partytura Billa Conti oferuje jeszcze sporo świetnej muzyki, pełnej emocji i wzruszeń. Kolejnym hitem jest majestatyczny temat zawarty w utworach „Going The Distance” (ależ to fenomenalnie brzmi w finale walki Rocky’ego i Creeda!) i „The Final Bell” – triumfalnie brzmiący w optymistycznej grze sekcji smyczkowej, podbitej perkusją i sekcją dętą.
Ponieważ Rocky to nie tylko film sportowy, ale też dramat, który porusza przyziemne problemy, z jakimi przychodzi mierzyć się głównemu bohaterowi, tak też część score’u, stanowi muzyka intymna, towarzysząca Rocky’emu w samotności i chwilach trudnych. W klimat zadumy wprowadzają słuchacza „Philadelphia Morning”, „First Date” i „Alone In The Ring”. Conti w spokojnych fragmentach sięga po fortepian i z jego pomocą wprowadza nostalgiczny nastrój. Najpiękniejszym utworem jest finiszujący film i album, śliczny „Rocky’s Reward”, skromnie rozpisany tylko i wyłącznie na sekcję smyczkową orkiestry.
Ilustrując wejście Apollo Creeda na ring, Conti sięgnął po tradycyjną amerykańską melodię, „Marines’ Hymn/Yankee Doodle”, aranżując je bardzo bombastycznie i nadając jej typowo „amerykańskie” brzmienie. Instrumentacje całej ścieżki z kolei są typowe dla standardów panujących w latach 70. – kompozytor solennie korzysta z trąb i smyczków, perkusji przywodzącej na myśl muzykę rozrywkową, wszechobecnego basu, gitar elektrycznych oraz delikatnej elektroniki.
Na płycie znalazło się też miejsce dla dwóch piosenek – „Take You Back” zespołu Valentine oraz miłosny „You Take My Heart Away” śpiewany przez DeEtta Little & Nelsona Pigforda. Co istotne, piosenki udanie wtapiają się w klimat muzyki instrumentalnej, nie burzą struktury albumu, który to nie trzyma się chronologii filmowej, co do kolejności układu kompozycji, lecz jest skonstruowany w taki sposób, by zapewnić najlepsze wrażenia odsłuchowe. „Rocky” Billa Contiego to świetna muzyka. Kompozytor napisał pasjonującą partyturę, która pomimo krótkiego czasu trwania, niesamowicie wbija się w pamięć i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Ikonografia, jaką cechuje się temat główny, jest niepodważalna, działanie w filmie mistrzowskie, prezentacja płytowa również zachwycająca. „Rocky” to niekwestionowany klasyk i absolutny „must have” dla każdego pasjonata muzyki – nie tylko filmowej. Trzeba znać!
Scena treningu, „Gonna Fly Now”
Finałowa walka ilustrowana utworem „The Final Bell”
„Rocky Reward”