Stalinowskie bestie z Wronek: „W więzieniu nie ma Boga. Bogami jesteśmy my!”

Data publikacji: 20/10/2012

Sąd Rejonowy w Opolu skazał stalinowskiego funkcjonariusza służby więziennej z Wronek, Konrada K., na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata.

Był oskarżony przez Instytut Pamięci Narodowej o to, że podczas kilkuletniej pracy w tej komunistycznej katowni znęcał się fizycznie i psychicznie nad więźniami politycznymi. Więźniowie zapamiętali, że był jednym z najokrutniejszych strażników.

Zanim jeszcze proces K. się rozpoczął, obrońca oskarżonego chciał umorzyć sprawę ze względu na przedawnienie. Opolski sąd uznał jednak, powołując się na orzeczenie Sądu Najwyższego, że zbrodnie przeciwko ludzkości – a za takie uznaje się zbrodnie komunistyczne – nie ulegają przedawnieniu.

Bogami jesteśmy my

Zarzuty dotyczyły okresu od czerwca 1948 do 1954 roku, kiedy to jako strażnik we wronieckim więzieniu Konrad K. wielokrotnie przekroczył swoje uprawnienia, torturując więźniów odbywających kary za działalność niepodległościową. Poszkodowanymi byli: Tadeusz C. z organizacji Wolność i Niezawisłość, Lesław P. z ugrupowania Orlęta, Józef J. z grupy Konspiracyjne Wojsko Polskie oraz Konrad G. z Narodowych Sił Zbrojnych.

Jak wynika z aktu oskarżenia, Tadeusza C. bił po całym ciele oraz zmuszał do długotrwałego biegania połączonego z koniecznością wielokrotnego upadania i podnoszenia się. Lesławowi P. kazał wykonywać wyczerpujące ćwiczenia fizyczne w postaci „żabek”, czyli skakania w przysiadzie, w trakcie którego kopał go po całym ciele, oraz umieścił go nago w betonowym pomieszczeniu, tzw. karcu, gdzie polewano go zimną wodą. A wszystko dlatego, że ośmielił się zaśpiewać kolędę. Józefa J. bił drewnianym młotkiem oraz kopał po całym ciele, doprowadzając go do utraty przytomności, po czym też zastosował wobec niego karcer. We Wronkach była to niewielka komórka pod schodami, wypełniona wodą. Niezależnie od pory roku więźniowie stali tam nago przy otwartym oknie. Konrada G. – podczas przyjmowania do więzienia – zmuszał do biegania wśród szpaleru strażników bijąc go i kopiąc w tym czasie po całym ciele.

Nie tylko Konradowi G. urządzał taką „ścieżkę zdrowia”. Wielu więźniów wspominało dzień przybycia do Wronek. Po przywiezieniu wagonami kazano im kilka godzin czekać pod bramą więzienia, pod eskortą uzbrojonych strażników z psami. Po otwarciu bramy musieli rozbierać się do naga (nawet w siarczysty mróz) i byli poddawani szczegółowej rewizji osobistej. „Ścieżka zdrowia” następowała podczas odprowadzania na oddziały. Wtedy ustawieni w szpaler strażnicy bili i kopali więźniów, czym popadło: kluczami, pasami i pałkami.

Władysław Minkiewicz w książce „Mokotów, Wronki, Rawicz” pisał, jak w styczniu lub lutym 1950 roku wywieziono go z więzienia na Rakowieckiej: „Po wielogodzinnej, uciążliwej podróży przyjechaliśmy do Wronek. Z dworca przeprowadzono nas pod silną eskortą przed ponury gmach więzienia i kazano stać pod bramą co najmniej godzinę (dowiedziałem się później, że w najgorszym okresie Wronek kazano więźniom klęczeć przed bramą)”. Inny więzień, Ryszard Pietras, wspomina ten wcześniejszy okres: „Służba więzienna tłukła »nowych« pękami kluczy, pięściami i kopniakami, krzycząc jednocześnie »NIE PO BIAŁYM!« lub »NIE PO CZARNYM!«, a przecież posadzka inaczej nie była pomalowana. Ogłupiano więźniów już na starcie”. Jeden ze świadków zapamiętał przywitanie Konrada K.: „W więzieniu nie ma Boga. Bogami jesteśmy my [strażnicy]”. Potem potrafił bić za wszystko: źle posprzątaną celę, a nawet „złe spojrzenie”.

„Krew wam z d*** tryśnie”

W toku postępowania byli więźniowie Wronek opowiadali o szczegółach znęcania się nad nimi: „Gdy szliśmy do pracy, Konrad K. wraz z innymi strażnikami krzyczał: »Ty, ty i ty«. Ja wiedziałem, by się nie oglądać, ale mój kolega to zrobił, więc go wyciągnęli z grupy, skopali, bili po całym ciele, a potem kazali robić żabki. Gdy wrócił, słaniał się na nogach”. Relacjonującego to wydarzenie świadka też spotkały represje. Za to, że zamienił się na swetry z kolegą, K. wydał polecenie skopania go na spacerniaku. Kolejna scena: „Na początku usłyszeliśmy od innego strażnika zdanie: »Krew wam z d*** tryśnie i z mord, a będziecie, sukinsyny, robić jeden z drugim«”. Inni były więzień wspominał swoje widzenie z matką. „W jego trakcie przyszli strażnicy, wywlekli mnie za ubranie, a potem zaprowadzili do K. i powiedzieli: »To jest ten skur***, który chce tu przenieść wojnę koreańską«”. Gdy odzyskałem przytomność, byłem cały zakrwawiony. Nie byłem traktowany jak człowiek. Strażnicy nosili młotki za paskami, którymi bili więźniów także po głowie”. Mówił również, że K. miał wśród więźniów opinię sadysty.

Kolejną szykaną było umieszczanie więźnia w „pojedynce” – pojedynczej celi – na kilka miesięcy, bez książek i
gazet, bez prawa pisania i otrzymywania listów i bez prawa widzeń.

Sprawa K. jest częścią IPN-owskiego śledztwa dotyczącego zbrodni popełnianych na więźniach politycznych we Wronkach w latach 1945-1956. W tej stalinowskiej katowni zamordowanych zostało ponad 200 osób. Oprawcami byli funkcjonariusze służby więziennej, członkowie oddziału specjalnego lub osoby działające na ich zlecenie.

Śmierć płk. Lipińskiego

Wielu nie wytrzymało tortur. W kartotekach więziennych odnotowywano ich jako zmarłych. Jeden z więźniów rzucił się z wyższego piętra klatki schodowej na parter. Po tym „incydencie” na górze założono kraty. Często zdarzało się, że na „wolność” wypuszczano śmiertelnie chorych. Więźniowie nie wierzyli np. w samobójczą śmierć płk. Wacława Lipińskiego, bliskiego współpracownika Piłsudskiego. Minkiewicz pisze: „Podczas mego pobytu na Mokotowie słyszałem od kolegów, że Lipiński zachowywał się cały czas bardzo odważnie, czasami aż do przesady, wymyślał oddziałowym bez żadnego skrępowania, narażając się wskutek tego na nieustanne kary. Najprawdopodobniej tak samo postępował we Wronkach, a przy tym przesłano go tutaj z pewnością z odpowiednią adnotacją Departamentu Śledczego, zalecającą »zmiękczenie« opornego więźnia. W tym celu oddano go w ręce doświadczonego oprawcy, Hoffmana, skazanego na dożywocie za współpracę z okupantem. (…) Mówiono, że po prostu powiesił go – może z pomocą innego kapusia – Hoffman”.

Płk Lipiński spoczął na cmentarzu nieopodal wronieckiego więzienia. Obok znajdują się groby innych więźniów. Ci, którzy mieli szczęście wyjść na wolność, nie mogli znaleźć pracy. Ludzi z przeszłością nikt nie chciał zatrudniać. Syndrom więzienny i ubecka inwigilacja dawały o sobie znać jeszcze przez wiele lat, nawet na początku lat 90.

Bandyci chcą odszkodowań

– Oskarżenie oparte jest na insynuacjach, kłamstwach i manipulacji – mówił przed sądem oprawca więźniów Konrad K.
84-latek mieszka dziś w Opolu. Pracę we Wronkach rozpoczynał w 1947 roku jako 17-latek. Szybko awansował. Z kierownika warsztatu krawieckiego został komendantem pawilonu. Podczas obecnego śledztwa i w sądzie do niczego się nie przyznał. Na swoją niewinność przywoływał fakt, że podczas jego pracy we wronieckim więzieniu obowiązywał przedwojenny regulamin: „Nawet zwracano uwagę, by więźniów nie popychać, nie ubliżać im”. Twierdził, że Wronki to był raj na ziemi: więźniowie mieli prawo do spacerów, opieki lekarza i skarg: „Osobiście tego pilnowałem. Sam nieraz pomagałem pisać o zwolnienia warunkowe, załatwiałem dla nich sprawy rodzinne”. Oczywiście sam był łagodny jak baranek: nikogo nigdy nie uderzył, ale nie słyszał nawet, żeby bili inni. – Nie nosiłem pistoletu ani pałki. Ja od broni uciekałem, bo to jest straszna rzecz – przekonywał. Strażnik-bestia przesłał również do sądu oświadczenie, w którym starał się podważać wiarygodność świadków. Że składają sprzeczne relacje, mylą fakty, a przede wszystkim mieli nie rozpoznać go na zdjęciach. – Poza tym jeden ze świadków skazany był za napady rabunkowe z bronią i próbę zabójstwa, a taka osoba nie może być wiarygodna – argumentował.

No tak, dla władzy „ludowej” niepodległościowe podziemie to byli bandyci. Zdaniem K., w całej sprawie chodzi tylko o jedno: wyłudzenie – za pośrednictwem sądu – nienależnych odszkodowań.

Uznany winnym

Żołnierze Niepodległej – więźniowie Wronek nie mieli wątpliwości: to Konrad K. był ich katem. Niepodległy okazał się również sąd: – Obrona podnosiła, że świadkowie mylą niektóre zdarzenia i nie zawsze rozpoznają na zdjęciach oskarżonego. Należy jednak podkreślić, że od tamtych zdarzeń minęło kilkadziesiąt lat i świadkowie mogą dziś nie rozpoznawać K., co nie znaczy, że nie należy dać wiary ich zeznaniom – podkreślał przewodniczący składu sędziowskiego. Sędzia Krzysztof Turczyński tłumaczył również niską, jak na charakter popełnionych przestępstw, karę: „spełnia [ona] swoje cele, zarówno w zakresie społecznego oddziaływania, jak i zapobiegawcze i wychowawcze wobec oskarżonego”. – Ważne dla ofiar oskarżonego, ludzi, którzy walczyli o wolną i niepodległą Polskę, jest to, że został uznany winnym – mówił w uzasadnieniu sędzia Turczyński.

Źródło: nczas.com
Autor tekstu: TADEUSZ M. PLUZANSKI