Dziś dzień kobiet

I stało się!!!

Około piątej rano zbudził mnie cichutki głos żony

– Janek, ja jestem chora – usłyszałem.

– Chyba złapałam grypę i nie jestem w stanie dzisiaj iść do pracy, nie mówiąc o oporządzeniu domu i zaprowadzenia dzieci do szkoły i przedszkola.

To był dla mnie wielki wstrząs, gdyż akurat w tym dniu miałem zaplanowane dwa bardzo ważne spotkania z kontrahentami, a tu klops, czyli choroba żony. Jak ja to powiem szefowi, że nie jestem w stanie przyjść do pracy? Cholera, jak ja to zrobię?

Na początku myślałem, że to nie jest grypa, lecz zwykłe przeziębienie, ale ucieczka żony do łazienki utwierdziła mnie w przekonaniu, że to nie jest przeziębienie, tylko tak zwana grypa jelitowa.

Zastanawiałem się, co ja mam zrobić. Chora żona i dwójka dzieci, które trzeba rano ubrać, nakarmić i odwieźć je do instytucji, które zajmują się najmłodszymi małolatami czyli przedszkola i szkoły. Nadeszła godzina siódma rano, a ja jeszcze byłem w powijakach. Starsza córka rozpoczynała dzisiaj naukę od ósmej rano, młodszą należało odprowadzić do przedszkola również do ósmej.

Nie wiedziałem, co robić, a z żoną mogłem się porozumiewać jedynie przez drzwi od łazienki, która okupowana była przez małżonkę jak Krym przez Putina. Nie chcąc jej zdenerwować zapytałem co mam robić? Odpowiedź była krótka.

– Daj dzieciom płatki owsiane na mleku, ubierz je i zawieź je tam, gdzie trzeba, a chyba wiesz gdzie!!!

– Wiśta wio, łatwo powiedzieć– jak mawiał jeden z bohaterów serialu „Dom”. Gdzie je zawieźć to wiedziałem, ale w co je ubrać – to już było ponad moje siły.

– Dzieci wiedzą w co, bo mają ubranka przygotowane w swoim pokoju – ze spokojem odezwała się moja ślubna zza drzwi.

– A dałeś im jeść?

Matko Boża – zapomniałem.

– A gdzie jest ta owsianka?

– W szafie osiołku, a mleko jest w lodówce, tylko je podgrzej.

Płatki i mleko jakoś znalazłem i w czasie, kiedy moje pociechy miały zapełnione otwory gębowe, zadzwoniłem do szefa, któremu powiedziałem, że z uwagi na chorobę żony muszę wziąć kilka dni urlopu, żeby zająć się domem.

– Ty chyba zgłupiałeś – usłyszałem. – Wiesz, co dla nas znaczą te spotkania?

– Wiem, szefie – odpowiedziałem z oczami skromnie spuszczonymi na ziemię – matkę. – Ale co ja mam zrobić, przecież dzieci nie zostawię pod opieką chorej matki.

Szef w końcu zrozumiał moje rozterki i zgodził się na trzy dni urlopu. Słysząc te słowa uprzytomniłem sobie, że najbliższe dni będą dla mnie prawdziwym czyśćcem – opieka nad dziećmi, pranie, bo nasze pociechy lubią się brudzić, sprzątanie mieszkania łącznie z wycieraniem kurzów, gotowanie obiadów, bo moje głodomory mają wiele wspólnego z pompą ssącą, i zakupy, których śmiertelnie nienawidzę, a ja na gotowaniu znam się tak, jak… już nie powiem co.

Gdy jakoś udało mi się oporządzić dziatwę i samego siebie, a przed wyjściem z domu spytałem najdroższą małżonkę – co mam kupić? Odpowiedź była krótka – zajrzyj do lodówki, a mnie daj spokój, bo ledwo żyję. Zajrzałem do lodówki, ale to nic nie dało, a że czas nieubłaganie mijał, zwinąłem swoją dziatwę, by na czas trafiły do odpowiednich placówek oświatowych, czyli przedszkola i szkoły.

Po pozbyciu się „balastu”, udałem się na zakupy do najbliższego marketu z myślą, co ja, niebożę, zgotuję na obiad. Gdy o tym myślałem, to zauważyłem, że znajduję się w miejscu, gdzie eksponowane są wszelkiego rodzaju mięsiwa i szybko zadecydowałem, że dzisiaj na obiad będą klopsy, ziemniaki i surówka. Produkty te kupiłem bez większych trudności i zadowolony pobiegłem do chorej żony, żeby pochwalić się swoim geniuszem kulinarnym.

– Kupiłeś cebulę – słowa te mnie lekko otrzeźwiły.

– Nie – odpowiedziałem.

– To jak chcesz bez cebuli zrobić dobre klopsy?

Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi, bez dyskusji pobiegłem do najwyższego zieleniaka i z triumfalną miną wróciłem do domu.

– A kupiłeś proszek do prania – zza drzwi łazienki odezwał się przepiękny głos mojej połowicy, a ponieważ moja odpowiedź była negatywna, chcąc nie chcąc, musiałem opuścić swoje domostwo, by kupić ów niezastąpiony proszek do prania, a dokonawszy zakupu wróciłem do domowych pieleszy.

– Wstaw pranie na kolory – głos mojej małżonki jakby się zdrowotnie polepszył. Odpowiedziałem pozytywnie i wziąłem kierunek na łazienkę, o dziwo – pustą, by włączyć pranie – ale jak to zrobić? Za cholerę nie wiedziałem jak się włącza i użytkuje machinę do usuwania dziecięcych brudów. To było dla mnie za trudne.

A potem było: obiad do dupy, bo źle usmażyłem klopsy i nie dogotowałem ziemniaków, pralka się zacięła i spadły na mnie wszelkie inne egipskie plagi, z dziećmi włącznie, których nie zdążyłem odebrać na czas.

Mój Boże – jak One to robią, że wszystko w domu gra?

I jeszcze raz zwrócę się do Stwórcy – Panie Boże, dziękuję, że jestem mężczyzną.
PS Ślubna widząc, że zachowuję się jak słoń w składzie porcelany, szybko powróciła do zdrowia.