Czy dla Kościoła ważne są tylko ludzkie embriony?

Po wydaniu gazety „Goniec Ziemi Wronieckiej” pozwoliliśmy sobie opublikować na łamach naszego portalu całość artykułu pt. „Czy dla Kościoła ważne są tylko ludzkie embriony”.

goniec-ziemi-wronieckiej

W nocy z dnia 17-18 grudnia 1984 roku we Wronkach doszło do wielkiej tragedii. O godzinie 3:30 ryk syren ogłosił alarm dla strażaków. Alarm, jakich wiele słyszą strażacy, ale jakże odmienny w skutkach. Palił się Państwowy Dom Dziecka, który mieścił się w starych klasztornych zabudowaniach Franciszkanów.

Ta noc przeszła do annałów historii Wronek. Zginęło 8 wychowanków w wieku od 3- 12 lat oraz dyrektor placówki, który narażając własne życie uratował wielu wychowanków, sam ponosząc śmierć.

Uratowane dzieci przewieziono do innych placówek obiecując im, że do Wronek wkrótce powrócą. Powróciły, ale nie na długo, bo po swoją własność rękę wyciągnął Kościół katolicki wyrzucając je w sposób bezwzględny po kilku latach z odnowionego od podstaw obiektu.

Dlaczego i w jaki sposób to zrobiono – o tym opowiada jeden z członków komisji oświatowej (imię i nazwisko wyłącznie do wiadomości redakcji), który przekazał również na moje ręce ponad 50 zdjęć spalonego obiektu z prośbą o przekazanie ich do wronieckiego Muzeum, co też uczyniłem.

Oddajmy głos mojemu rozmówcy:

– Przekazuję Tobie kawałek historii Waszego miasta a skąd je mam? Otóż, w 1993 roku, kiedy pracowałem w Oświacie, dotarła do nas informacja z Ministerstwa Edukacji Narodowej, że Dom Dziecka we Wronkach funkcjonujący w budynku zakonnym, został przekazany Kościołowi katolickiemu. Było to w czasach, gdy następował zwrot mienia zagarniętego po wojnie przez ówczesne władze.

 

dd3

Spotkaliśmy się wtedy we Wronkach ze stronę kościelną celem omówienia sposobu przekazania obiektu. Był to lipiec 1993 roku. Delegacji kościelnej przewodniczyła siostra zakonna, do której pozostali członkowie delegacji kościelnej zwracali się per „Siostro – Generale”. Członkami naszej delegacji byli przedstawiciele Oświaty, a głównym tematem spotkania był techniczny sposób przekazania nieruchomości.

My nie mogliśmy zablokować tego przekazania, gdyż decyzja została podjęta na najwyższych szczeblach i od niej nie było odwołania, a z tego co się domyślam po niektórych wypowiedziach siostry generał, sprawa była załatwiana bezpośrednio w ministerstwie, którym wtedy władał minister – lacha czyli pan Stelmachowski. Naszym zadaniem było jedynie wynegocjowanie sposobu i terminu przekazania obiektu Domu Dziecka drugiej stronie, bo nie można wyrzucać dzieci z ich domu z dnia na dzień.

Niestety, podczas rozmów stanowisko siostry generał, bo to ona głównie zabierała głos, było jednoznaczne – mamy natychmiast ten budynek opuścić czyli zlikwidować z marszu Dom Dziecka. W tym czasie we Wronkach swoje miejsce znalazło około 70 dzieci zżytych z otoczeniem, które natychmiast mieliśmy zabrać tak jak krzesła i resztę wyposażenia. Dano nam na to miesiąc czasu.

Ja przy sobie podczas rozmów miałem wspomniane wcześniej zdjęcia, które dostałem, już nie pamiętam od kogo, a które były moim wsparciem podczas tych trudnych rozmów. Jednak strona kościelna na nie reagowała, a siostra generał twardo stała na stanowisku natychmiastowego zwrotu mienia kościelnego. Byliśmy bezradni.

Najgorszym punktem tych rozmów była chwila, gdy doszliśmy do punktu – termin zwrotu budynku i to jest jakby istota moich wspomnień. Strona kościelna postanowiła twardy warunek – budynek musi być przekazany w terminie jednego miesiąca, co było dla nas niewyobrażalne. Przyznam, że wtedy włosy na głowie mi stanęły.

 

dd

Siostrze generał długo tłumaczyliśmy, że to jest niemożliwe do wykonania w tak krótkim czasie, bo najpierw musimy zrobić rzecz najważniejszą – przenieść dzieci do innych domów dziecka. W tym czasie w pozostałych pod naszą kuratelą domach, wolnych miejsc nie było za wiele. Owszem, były wolne, ale pojedyncze miejsca w poszczególnych domach, a rozlokować siedemdziesiątkę dzieci nie jest łatwą sprawą. Musieliśmy również wziąć pod uwagę to, że we wronieckim domu dziecka były rodzeństwa, które pod żadnym względem nie chcieliśmy rozdzielać, żeby zachować między nimi więź rodzinną. Niestety, siostra – generał stała na twardym stanowisku i doszło nawet do ostrej wymiany zdań, gdyż łącznie z dziećmi mieliśmy zabrać jeszcze całe wyposażenie. To była paranoja, nie chcieliśmy się z tym zgodzić.

Niestety, i to jest tutaj najbardziej przykre, siostra – generał, w ostatnim zdaniu, powiedziała tak: – czy znacie państwo prawo? Czy mam zadzwonić do ministra? Miesiąc czasu i was tu nie ma – takie było ostateczne wysokiego rangą hierarchy kościelnego. Te słowa nas bardzo zbulwersowały, lecz byliśmy bezsilni, a prosiliśmy tylko o 2 – 3 miesiące czasu na przeprowadzkę, żeby spokojnie przenieść dzieci i sprzęt.

Dzieci przenieśliśmy szybko do innych domów dziecka, a sprzęt był wyprowadzany na tej zasadzie, że niektóre rzeczy były wyrywane ze ścian. Wiele rzeczy zostały przy tym zniszczone, jak meble w zabudowie, których nie dało się rozebrać. Praktycznie była to wewnętrzna dewastacja obiektu na życzenie Kościoła.

Podczas rozmów ja kilka razy pokazywałem siostrze generał zdjęcia, które na niej nie robiły żadnego wrażenia. Ja jej też mówiłem, że jak spalił się ten budynek, to wronieckie społeczeństwo, zakłady pracy i władze oświatowe nie szczędziły sił i środków, żeby dzieci mogły szybko powrócić do Wronek, jak im obiecano. Nie pomogło nic.

Spalony budynek, jak na tamte czasy, szybko odbudowano i przekazano na potrzeby dzieci. Dach pokryto miedzią, położono na nowo wszelkiego rodzaju instalacje, bo to wszystko zostało prawie całkowicie spalone i nawet zastanawiano się nad tym, czy spalonego budynku nie rozebrać. Nie dopuściło do tego wronieckie społeczeństwo wierząc, że to na zawsze będzie służyło dzieciom poszkodowanym przez los.

dd1

Niestety, finał był taki, że w ciągu miesiąca musieliśmy wszystko usunąć, również i dzieci, które strona kościelna potraktowała jako mienie ruchome. Oddaliśmy klucze i do widzenia. Tak zachowała się strona kościelna wobec dzieci, które wymagały szczególnej troski po przeżyciu tak wielkiej traumy jaką był pożar i śmierć rówieśników, nie mówiąc już o ich sieroctwie. Strony kościelnej to absolutnie nie interesowało.

Ja na zakończenie powiem, że te zdjęcia, które przekazuję wronieckiemu Muzeum darzę wielkim sentymentem z uwagi na to, co osobiście przeżyłem jako człowiek odpowiedzialny za dzieci, doświadczając miłosierdzia od strony Kościoła, głównie od siostry generał.

Z tego spotkania nie był sporządzony protokół, bo to było bardzo wygodne dla kościoła. Był tylko protokół z przekazania obiektu.

Wysłuchał i spisał: Jacek Rosada