Rocznica pożaru domu dziecka

W 1984 roku, w nocy z 17 na 18 grudnia, wybuchł ogromny pożar Państwowego Domu Dziecka, który mieścił się we Wronkach przy ulicy Mickiewicza.

Ogień strawił cały dach budynku przy klasztorze ojców Franciszkanów oraz część dachu klasztoru. Żywioł zabrał ze sobą także 9 osób, w tym dyrektora Domu Dziecka. Budynek składał się z trzech kondygnacji. W prawym skrzydle, na drugim piętrze w nocy 18 grudnia 1984r. o godz. 3.30 wybuchł pożar. Strażaków o pożarze, na polecenie dyrektora Domu Dziecka Tadeusza Urbaniaka, powiadomił palacz.

Dyrektor rzucił się na ratunek dzieciom, kilkoro sprowadził na dół. Po przyjeździe na miejsce pożaru jednostek OSP Wronki, OSP Wromet, OSP Spomasz, stwierdzono, że z okna na poddaszu wydobywały się kłęby dymu i ogień, w pokoju tym znajdowało się dziesięcioro dzieci, w wieku od 3 do 8 lat. Po częściowym opanowaniu ognia, dodatkowym utrudnieniem było niewyłączone napięcie elektryczne, nastąpiła najbardziej dramatyczna część akcji.

Kłęby duszącego dymu uniemożliwiały poruszanie się po korytarzu na drugim piętrze. Trzeba było nałożyć maski, które jeszcze bardziej utrudniały widoczność. Kazimierz Kwaśny powiedział później: „Choć miałem latarkę nie widziałem nic”.

W międzyczasie przyjechały kolejne jednostki z „Wrometu” i „Spomaszu”, które przystąpiły do gaszenia. Mimo błyskawicznego działania, po kilku minutach znaleziono pierwsze nieprzytomne dziecko. Od tego momentu wszyscy zaczęli liczyć (wiadomo było, że w pokojach zostało dziesięcioro dzieci). Później następne i tak do ostatniego dziecka. Znaleziono także, niedającego znaku życia, dyrektora Domu Dziecka Tadeusza Urbaniaka, który ratując swoich podopiecznych stracił przytomność.

Po zniesieniu wszystkich na parter natychmiast przystąpiono do reanimacji. W tej części akcji wyróżnili się: Dh Adam Bąkowski i Dh Zdzisław Dzik oraz strażacy z innych jednostek. Niestety mimo intensywnych zabiegów medycznych nie udało się uratować życia ośmiorga dzieci i dyrektora. To wszystko działo się wewnątrz budynku, a na zewnątrz cały czas trwała akcja gaszenia pożaru, działania prowadziło 20 zespołów strażackich.

Dzięki śmiałej akcji strażaków udało się uratować sąsiadujący z Domem Dziecka XVII wieczny barokowy Kościół. Na miejsce zdarzenia przybył Komendant Wojewódzki Straży Pożarnych płk. poż. A. Waligórski oraz jego zastępcy. Tak, więc na miejscu znalazł się cały sztab ludzi doświadczonych i zaprawionych w walce z czerwonym kurem. Mimo to straty materialne były duże. Nikt jeszcze nie wiedział, że ośmioro dzieci i ich dyrektor T. Urbaniak nie żyją.

Stwierdzono to w szpitalach: w Czarnkowie i Szamotułach. Był to szok dla ludzi zgromadzonych na chodnikach jak i dla samych strażaków, którzy włożyli ogromny wysiłek w ratowanie ich życia.

Jedynie dh Zdzisław Dzik, zawożąc jedną z rannych dziewczynek do szpitala w Czarnkowie był z siebie zadowolony; lekarz orzekł, że istnieje nadzieja, iż będzie żyła. Później druh powie: ”Wierzyłem, że moja dziewczynka przeżyje. Ratowałem ją tak, jakby była moim własnym dzieckiem”.

Akcja gaśnicza trwała jeszcze długo. Na twarzach strażaków widać było zmęczenie. Przedstawiciele Komendy Głównej, obecni przy pożarze, wysoko ocenili strażaków. Powiedzieli: „Wszystko, co było możliwe do wykorzystania zostało wykorzystane”. Należy także nadmienić, że społeczeństwo ofiarnie pomogło przy ewakuacji budynku, a służby gastronomiczne zapewniły ciepły posiłek dla strażaków, biorących udział w akcji. Władze miasta z naczelnikiem M. Bartkowiakiem na czele zapewniły pomoc w czasie ewakuacji (transport), zakładając jednocześnie w Urzędzie Miasta centrum informacyjne.

Dzieci przetransportowano do hotelu robotniczego w „Spomaszu”. Pożar prawdopodobnie powstał od instalacji elektrycznej, a drewniane stropy i drewniana konstrukcja dachu okazały się niezwykle łatwopalne. Wypaliło się drugie piętro i poddasze budynku.

Z relacji mieszkańców wynika, że na pogrzeb dyrektora przybyło prawie całe miasto.