Kazbek zdobyty przez chłopaka ze Smolnicy

Kazbek, jeden z najwyższych szczytów Kaukazu na granicy Gruzji z Rosją o wysokości 5033,8 m n.p.m., położony we wschodniej części centralnego Kaukazu. Leży w Paśmie Bocznym Wielkiego Kaukazu, podobnie jak Elbrus. Tyle krótkiego wstępu, a jak do tego doszło, o to zapytałem bohatera tego reportażu, wronczanina – Gniewomira Knapskiego.

Prosiłbym o przedstawienie się naszym Czytelnikom.
Urodziłem się 20 maja 1990 roku i od dziecka mieszkałem w rodzinnym domu w Smolnicy. Do szkoły podstawowej i gimnazjum chodziłem we Wronkach, a maturę zdawałem w poznańskim liceum. W Poznaniu ukończyłem również studia magisterskie z administracji.
Swoją pracę zawodową rozpocząłem u komornika w Szamotułach, ale był to krótki epizod. Następnie dostałem pracę w Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Czas tam spędzony wspominam bardzo pozytywnie. Praca na numerze alarmowym pozwoliła mi rozwinąć takie cechy charakteru jak dyrektywność, decyzyjność czy odporność na stres. Myślę, że m.in. właśnie dzięki temu zaproponowano mi aktualną pracę w Warszawie, związaną z moim wykształceniem.
Już w trakcie studiów zacząłem rozwijać swoje hobby czyli bieganie, wspinaczkę górską, później także złapałem „bakcyla” do wypraw rowerowych. Prowadzę także blog na temat podróżowania www.odkrywacbyzyc.pl.

Proszę powiedzieć, jak chłopak z nizin trafił w bardzo wysokie góry; jak to się zaczęło?
Pasję do gór zaszczepił we mnie tata, który za młodu bardzo często jeździł w Tatry. Rodzice zabierali mnie i brata ze sobą w góry od małego, gdzie dzielnie dreptaliśmy, budząc niejednokrotnie podziw wśród innych turystów. Wybór pierwszych wakacji, już bez rodziców, był zatem oczywisty. Wspólnie z bratem ruszyliśmy na południe Polski. Każde kolejne wakacje w zasadzie również spędzałem w górach i tak mi pozostało do dzisiaj.




Bratu też?
Nie, jego konikiem jest zdecydowanie las.

Pierwsza zdobyta góra – czy była to Żydowska Góra we Wronkach?
Nie, o ile dobrze pamiętam to już w wieku 6 lat wspólnie z rodzicami i bratem wszedłem na Giewont. Później były kolejne szczyty Tatr… Nie zapomnę, kiedy miałem 15 lat, tata postanowił zabrać nas na Rysy, twierdząc, że to już jego ostatni raz na najwyższym szczycie Polski – myślę, że się mylił, tylko że kolejnym razem to syn zabierze ojca w góry, a nie ojciec syna.

kazbek

Trudno było?
Góry zawsze wiążą się z większym bądź mniejszym wysiłkiem fizycznym.

Czy zaliczyłeś Koronę Polskich Gór?
Nie. Ale nigdy też to nie było moim celem. Czasem wydaje mi się, że to góry wybierają nas, a nie my góry.

A ja się pochwalę, że zdobyłem Kasprowy Wierch … przy pomocy kolejki linowej.
Ale musiał pan swoje odstać w kolejce.

No tak. Z Tatr skierowałeś się w trochę wyższe „górki” – czyżby w Alpy?
W Alpach jeszcze nie byłem, ale planuję tam niedługo pojechać.

Wybrałeś Kaukaz?
Tak, ale zanim tam trafiłem, pojechałem na drugą stronę Tatr, na Słowację. Ta część pasma jest większa, szlaki nie tak zatłoczone, aczkolwiek stoki po południowej stronie są w moim odczuciu bardziej surowe, przez co brakuje im uroku naszych Tatr.

To przejdźmy więc do Kaukazu, dlaczego akurat tam?
Ponad dwa lata temu, wspólnie z przyjacielem postanowiliśmy odkrywać Gruzję, która wówczas wydawała się tajemnicza i niedostępna. Znajomi, rodzina na tą wieść pukali się znacząco w czoło, pytając, co nas tam niesie, w końcu jest tam niebezpiecznie, wojna itp. Na miejscu okazało się, że nie jest tam ani niebezpiecznie, ani ten kraj nie jest aż tak niedostępny.
Teraz w praktyce co drugi Polak odwiedził już kraje leżące pod pasmem Kaukazu.

kazbek1

Pierwsze wrażenia po wylądowaniu?
Trzeba się zdecydowanie przyzwyczaić do gruzińskiej kultury, na początku może zarówno szokować, jak i zachwycać. Swoją przygodę rozpoczęliśmy od 4-dniowego trekkingu po górach w krainie Swanetii. Choć było niebywale ciężko, to wspominam tę wędrówkę z wielkim sentymentem. Celem była najwyżej położona wioska w Europie – Uszguli. Kiedy po wielkich trudach dotarliśmy na miejsce, okazało się, że można tam już dojechać busem… Następnie pojechaliśmy na północny wschód Gruzji, gdzie zauroczył mnie Kazbek – samotny, monumentalny szczyt Kaukazu, którego widok robi ogromne wrażenie!
Postanowiliśmy go wtedy zdobyć, co od samego początku było nierealne. Wypożyczyliśmy sprzęt, ale tak naprawdę, nie mieliśmy pojęcia jak się nim posługiwać. Poniosła nas młodzieńcza fantazja. Na szczęście – bo tak to trzeba nazwać – kolega Maciej rozchorował się na wysokości 3700 m n.p.m., co zmusiło nas do powrotu. Patrząc z perspektywy czasu, nie mieliśmy żadnych szans, aby z tamtą wiedzą, przygotowaniem i doświadczeniem – a raczej ich brakiem – wejść na sam szczyt. 5000 m n.p.m. – to już nie zabawa i podziwianie ładnych widoków – tam człowiek musi zmierzyć się z jeszcze większymi niebezpieczeństwami, a jeden niewinny błąd może kosztować nawet życie.
Czasem lepiej odpuścić, by móc wrócić ponownie.
Dwa kolejne lata postanowiłem odpowiednio wykorzystać, by wrócić tam dobrze przygotowanym. Obyłem się ze sprzętem, trekkingiem zimowym i wspinaczką.

Czy zatem czułeś się kiedyś zagrożony?
Tak. Kiedy wchodziliśmy zimą na Kozi Wierch w Tatrach. Byliśmy tuż pod szczytem, gdy pogoda nagle się załamała, zerwał mocny wiatr, a na niebie pojawiły ciężkie chmury, z których zaczął padać śnieg. Zrezygnowaliśmy z dalszej wspinaczki, mimo że do szczytu zostało zaledwie około 150 metrów. Podjęliśmy bardzo dojrzałą decyzję.




Wracajmy do Gruzji…
W ubiegłym już roku pojechałem do Gruzji z większym bagażem doświadczenia, obyty w zimowych warunkach. Tym razem skład osobowy uległ zmianie, a w czteroosobowej drużynie pojawiła się również kobieta. Początek podróży był dość pechowy – lot się opóźnił, a pogoda nie dopisywała. Z trudem dotarliśmy do miasteczka Stiepansmindy.
Cały czas padało, nie było też dobrych prognoz – Kazbek jest bardzo kapryśną górą – jak trafisz na okno pogodowe, trzeba atakować szczyt, bo okazja może się nie powtórzyć. Mimo że pogoda nie uległa zmianie, to następnego dnia postanowiliśmy wyruszyć. Doszliśmy do 3000 m n.p.m., gdzie rozbiliśmy namioty, by przenocować. W nocy zerwał się silny wiatr, przez Kazbek przetoczyła się burza, a ulewne deszcze całkowicie przemoczyły namioty.
Mimo że czułem się fantastycznie od strony kondycyjnej i fizycznej, to już pierwszej nocy pojawiły się u mnie problemy ze snem.
Kapryśna pogoda z rana opóźniła nasz wymarsz. Tego dnia zdołaliśmy tylko dotrzeć do stacji METEO na wysokości 3700 m n.p.m.
Kolejna noc znowu okazała się dla mnie bezsenna. Porywisty wiatr rzucał namiotem we wszystkie strony.
Następnego dnia, by przyzwyczaić organizm do wysokości, zdecydowaliśmy się na wyjście aklimatyzacyjne. Na nieco ponad 4000 m n.p.m. kolejne załamanie pogody zmusiło nas do wycofania.
Mimo to ustaliliśmy, że najbliższej nocy, jeśli niebo będzie czyste, zaatakujemy szczyt.
Tak też w istocie było – Kazbek w świetle księżyca wyglądał zjawiskowo!

Dlaczego w nocy?
Z samego rana pogoda jest pewniejsza, dlatego w tym czasie chcieliśmy być już na samym szczycie. Ponadto wraz ze wschodem słońca robi się paradoksalnie bardziej niebezpiecznie. Lód na wysokości około 4000 m zaczyna topnieć, w następstwie czego na szlak spadają kamienie. Wyruszyliśmy około godz. 2.00, mimo że Jacka i Marlenę dopadły problemy zdrowotne… Stąd też zdecydowaliśmy, że ja poprowadzę, a Kuba pójdzie ostatni. Prowadziłem i zabłądziłem. Straciliśmy przez to około pół godziny wspinaczki.
Przekraczając granice wiecznego lodu, dla bezpieczeństwa związaliśmy się liną.
Nieustannie wiało, do tego stopnia, że w butelkach pozamarzała nam woda. Na tych wysokościach należy dużo pić, co zbagatelizowałem, w następstwie czego dostałem choroby wysokościowej. Około 4600 m n.p.m. osłabłem. Kuba przeszedł na początek, a ja szedłem jako ostatni. Przed samym szczytem około 50 metrów, miałem już zawroty głowy, mdłości, ale wola zdobycia Kazbeku była większa niż moje dolegliwości. Ostatnie metry zdobywałem z zamkniętymi oczami.

kazbek3

Zdrowy rozsądek nie zadziałał?
Przyznaję, że nie zadziałał, cel był zbyt blisko. I choć każdy krok zdawał się być heroiczną walką z samym sobą, to wiedziałem, że dam radę. W tamtych warunkach, przy chorobie wysokościowej, która mnie dopadła – zdobycie tego szczytu okazało się największym wysiłkiem fizycznym w moim życiu.

A później wielka satysfakcja, że Kazbek jednak uległ?
Góra nie ulega, góra wpuściła mnie na swój szczyt.
Satysfakcja oczywiście ogromna, ale dopiero po czasie. Leżąc półprzytomny na szczycie i łapczywie łapiąc powietrze, nie potrafiłem się cieszyć. Radość przyszła później, kiedy spojrzałem na Kazbek będąc u jego podnóży.
Cel, marzenie zostały osiągnięte.

Później spotkania z Gruzinami…
O gruzińskiej gościnności krążą legendy, ale przyznam, że pod tym względem jest tam tak jak wszędzie – wszystko zależy od tego, na jakich ludzi trafimy. Choć akurat po zdobyciu szczytu dostaliśmy zasłużony odpoczynek i mogliśmy hucznie świętować sukces.

A ich kuchnia?
Mnie osobiście nie smakuje. Wszystkie potrawy przyprawiane są kolendrą, która ma specyficzny i wyrazisty zapach.

kazbek4

Plany na przyszłość – Himalaje?
Naturalnie jest to moje wielkie marzenie, mam nadzieję, że kiedyś tam trafię, ale najpierw muszę się jeszcze wiele nauczyć. W 2017 roku za cel postawiłem sobie Mont Blanc.

Marzenia?
Uff…

Tyle zejść ile wejść?
Tego mógłbym sobie życzyć. Do gór nauczyłem się podchodzić z wielkim szacunkiem i pokorą, dlatego zachowuję chłodna głowę. Aczkolwiek mam swoje marzenie, o którym póki co wolę głośno nie mówić.

A ja życzę Tobie zdobycia Korony Świata.
Dziękuję. Kto wie, być może w przyszłości i o tym porozmawiamy.

Rozmawiał Jacek Rosada. To i wiele więcej znajdziecie w najnowszym numerze Gońca Ziemi Wronieckiej.
styczeń 2017