Zginęła broniąc wronieckiego most

Przy wronieckiej kładce powstał pomnik poświęcony Świętemu Nepomucenowi, który jest patronem mostów oraz tonących. Zanim jednak rozpoczęto budowę przeprawy przez Wartę, powstała koncepcja, aby patronką inwestycji została dh Łucja Mądrowska.

Najwidoczniej wroniecka harcerka nie miała tylu orędowników co Św. Nepomucen. W zeszłym roku, tragicznie zmarłą wronczankę, postarał się przypomnieć Radosław Borowicki.

Tragiczna śmierć 22-letniej Łucji – zginęła broniąc wroniecki most
Dramatyczną i przypadkową śmierć wronieckiej harcerki 67 lat temu – druhny Łucji Mądrowskiej – przypomniał dziennikarz i literat Ryszard Podlewski podczas swojego benefisu 19 kwietnia 2013 roku w kinie we Wronkach. Po pół roku małego śledztwa udało się oczyścić jej postać z lekkiego kurzu zapomnienia.

Nie znajdziecie wielu informacji o Łucji w internecie. Niewielu współczesnych o niej pamięta, są wśród nich wronieccy harcerze, członkowie Towarzystwa Miłośników Ziemi Wronieckiej i regionaliści. Na stronie internetowej niezawodnego Wronieckiego Stowarzyszenia Historycznego „Historica” można znaleźć pracę magisterską Justyny Roszak pt. „Działalność organizacji Związku Harcerstwa Polskiego we Wronkach”. A w niej krótki opis tragicznego zdarzenia z przedwiośnia 1947 roku. To on nadał kierunek dalszych poszukiwań informacji.

Łucja Mądrowska pochodziła z Czarnkowa. (W nielicznych źródłach jej nazwisko pojawia się także w wersji „Mądrawska”). Urodziła się 27 października 1924 roku. Jej ojciec Leon (1892-1982) był uczestnikiem wielkiego strajku szkolnego z 1907 roku (przeciw nauce religii w języku niemieckim), a później także powstańcem wielkopolskim. Przed II wojną i kilka lat po wojnie pełnił odpowiedzialną funkcję kierownika odcinka wodnego Warty we Wronkach. Według zapewnień wronieckiego regionalisty Wiesława Michalaka Łucja uczyła się na farmaceutę i po wojnie pracowała w aptece „Pod Orłem”, m.in. sprzedając w okienku. Należała do Starszoharcerskiej Drużyny Żeńskiej im. Królowej Jadwigi, utworzonej we Wronkach przed II wojną światową i zawiązanej ponownie w kwietniu 1945 roku. Po jej rozwiązaniu w 1946 roku przeszła do Drużyny Żeńskiej im. Emilii Plater.

Pół metra lodu na rzece
Scenariusz wydarzeń, który doprowadził do tragicznego finału, zaczęła pisać przyroda. Przełom 1946/1947 upłynął pod znakiem kolejnej surowej zimy. – Od 1938 roku wszystkie zimy były ostre. Ta jednak była wyjątkowa. Na Warcie utworzyła się pokrywa lodowa o rekordowej grubości nawet 50 cm – wspomina Wiesław Michalak.

W marcu 1947 roku przyszło nagłe ocieplenie. Gruby lód zaczął gwałtownie pękać i wkrótce na Warcie utworzyły się ogromne zatory. Poziom wody rósł błyskawicznie. Wodowskaz w Poznaniu-Chwaliszewie wskazał w szczytowym momencie 728 cm (dla porównania 1 czerwca 2010 roku odnotowano tam 668 cm). Można więc kalkulować, że we Wronkach Warta przekroczyła 7 metrów, ale przed zatorami poziom był jeszcze wyższy. Według świadków w najgroźniejszych chwilach lodowata i mętna woda sięgała do połowy długości ulicy Wodnej.

Drewniane ostrogi ochronne drewnianego mostu we Wronkach były obite stalą. Szybko jednak zostały przykryte i zasypane zwałami grubej kry. Przestały spełniać założoną funkcję. Do obrony zaprzęgnięto wojsko. Przeprawę najpierw pomagali bronić sami strażacy. W krytycznych dniach, dołączyli do nich harcerze. Początkowo dbali o porządek, nie dopuszczając gapiów na zagrożone ulice. – Na Wodną i Pierackiego (od 1948 roku Zwycięzców – przyp. red.) nie wolno było wchodzić. Ale my, jak te łobuzy, weszliśmy bokiem, żeby popatrzeć. Pamiętam, że tacy mali żołnierze w wysokich butach przeskakiwali po krach, wybijali kilofami dziury, wkładali w nie ładunki. Gdy napór na most wzrastał, to zakładali coraz większe ładunki – przypomina fakty Wiesław Michalak.

Gdy sytuacja się pogorszyła, ale wciąż była nadzieja na ocalenie mostu, harcerze z żołnierzami i strażakami stali na moście dociążając jego konstrukcję wypychaną w górę siłą napierającego lodu. Druhna Łucja Mądrowska pełniła inną, niezwykle istotną funkcję. Była łączniczką między Zarządem Dróg Wodnych w Poznaniu i saperami wysadzającymi zatory lodu. Biegała pomiędzy mostem a rodzinnym mieszkaniem na ul. Obrzyckiej (dziś Mickiewicza), w którym znajdował się służbowy telefon mający bezpośrednie połączenie z ZDW. To było duże udogodnienie w czasach, gdy na uzyskanie połączenia z poczty trzeba było czekać kilka godzin, ale niezbędne w czasach, gdy mniejsze i większe powodzie dotykały sąsiadów Warty regularnie.

Gęstniejącą atmosferę podczas obrony mostu 23 marca 1947 roku przypomina sobie Ryszard Podlewski, wtedy prawie 15-letni harcerz: – Na moście biegali saperzy, rzucając ładunki wybuchowe na lód przed most, ale widać było, że obrona jest daremna. Uciekali ze środka mostu na jego oba końce, ale nadal rzucali ładunki. Cały, wysoki brzeg przy moście był pełen gapiów. Przypominał wypełniony amfiteatr. My służbowo, w mundurkach, wspomagaliśmy niewielu ludzi ze straży porządkowej. Ci najmłodsi z nas byli najdalej, bo obawiano się o ich bezpieczeństwo. Bliżej mostu dyżurowali starsi harcerze. Wybuchy były chwilami potężne, więcej jednak huku i rozprysków lodu, niż szans na rozbicie napierającej grubej warstwy kry, nakładającej się warstwami i szturmującej most. 

Zwały lodu coraz mocniej napierały na przeprawę. – Słychać było krzyki tłumu, głośne trzaski, napierającego lodu, kruszącej się kry i huk wybuchu kolejnych dynamitowych wiązek – oddaje rosnące napięcie R. Podlewski.

W złym miejscu, o złej porze…
Do tragedii doszło 23 marca 1947 roku po mszy świętej, między godziną 12.00 a 13.00, podczas wysadzania w powietrze kolejnego zatoru lodowego. – Strażacy zawsze zawczasu ogłaszali trąbką, że będzie wybuch. Wtedy porządkowi wyganiali ludzi za połowę rynku, bo po eksplozjach kra różnie leciała, ale dotąd tylko w małych kawałkach – mówi Wiesław Michalak. 

Feralny wybuch wyrwał w powietrze kawał lodu wielkości arbuza, który doleciał aż na ulicę Pierackiego, na wysokości dzisiejszego sklepu z wędlinami niedaleko rynku. Druhna Łucja Mądrowska znalazła się w złym miejscu, o złej porze. Nie pomogło, że rozsądnie szła blisko ściany budynku. Spadający kawał lodu rozbił jej głowę. Zginęła na miejscu. Nie było szans na ratunek, nawet gdyby wtedy dysponowano osiągnięciami dzisiejszej medycyny. – Prędko powiadomiono jej ojca. Przybiegł, przykrył zwłoki swoim płaszczem, rękami zgarniał krew i mózg – wspomina Michalak. Ta sama scena wryła się w pamięć Mariana Radomskiego, wtedy 13-letniego harcerza. – Był szok, płacz i rozpacz. Tym bardziej, że jej ofiara wkrótce okazała się daremna – opowiada Podlewski. – Ludzie różnie mówią, ale jestem pewny, że Łucja pełniła wtedy służbę. Była ubrana w mundurek – zapewnia Wiesław Michalak.

Niestety, lód zniósł przeprawę. – Nagle most, jakby podcięty potężną zębatą piłą, uniósł się cały, zatrzeszczał, wygiął i runął. Kra poszła dalej, ku mostowi kolejowemu, którego murowanej konstrukcji nic zrobić nie mogła – opowiada Podlewski. 

Nie był to jedyny most zniszczony w tych dniach na Warcie. W tych dniach lód zabrał tymczasowe drewniane mosty w Skwierzynie i Santoku. Powódź roztopowa w całym kraju zebrała wielkie żniwo.
Wstrząsający wypadek druhny do dziś tkwi głęboko w pamięci najstarszych wronczan. Łucja długie lata spoczywała na starym cmentarzu parafialnym we Wronkach. – Co roku przy jej grobie stały w zaduszki warty honorowe harcerzy – wspomina Ryszard Podlewski.

Kilka lat temu rodzina przeniosła szczątki na cmentarz komunalny w Czarnkowie, do grobu jej rodziców, Klary (1894-1965) i Leona. – Zginęła na posterunku w akcji przeciw powodziowej we Wronkach – można przeczytać na nagrobnej tabliczce przeniesionej tu z Wronek razem z krzyżem z medalionowym zdjęciem. Na tablicy widnieje też poruszająca sentencja: – Pod Krzyż Twój o Panie, złożyliśmy skarb swój.

W 2014 roku ma rozpocząć się budowa kładki przez Wartę. Elegancka i delikatna z wyglądu konstrukcja, można by rzec „damska”, będzie osadzona w sąsiedztwie przyczółków dawnego mostu drogowego. W tych okolicznościach druhna Łucja Mądrowska trafia do grona kandydatów na patrona kładki. Miała zanikające dziś poczucie obowiązku i zapłaciła najwyższą cenę wykonując służbę na rzecz miasta i jego mieszkańców. I nikt nie jest, tak mocno jak ona, związany z tym miejscem.

Radosław Borowicki
Tygodnik Gazeta Szamotulska